Jest taki parkiet

W polskich biurach maklerskich prowizje wynoszą od jednego do kilku procent wartości transakcji, w zależności od ceny akcji. W CDM Pekao SA np. w przypadku obrotu akcjami o wartości do 5 USD prowizja wynosi 3%, 5-8 USD - 1,5%, a powyżej 8 USD - 1%. W Domu Inwestycyjnym BRE Banku minimalna prowizja sięga 100 USD.

Innym rozwiązaniem jest założenie za granicą firmy, która będzie się zajmowała inwestowaniem na amerykańskim rynku nowych technologii. Wystarczy zarejestrować spółkę w jednym z krajów należących do OECD, by móc bez problemu otworzyć na nią rachunek brokerski.

Problem z wymogiem pośrednictwa polskich firm brokerskich polega bowiem nie tylko na wyższych prowizjach. Nasze domy maklerskie nie są bowiem uczestnikami Nasdaq. Mają natomiast podpisane umowy z domami brokerskimi, które są upoważnione do składania tam zleceń. Dlatego polski inwestor płaci podwójnie - obu pośrednikom. Kolejna niedogodność to ta, że w tej sytuacji trudno jest grać w systemie day trading, gdzie transakcje muszą być wykonywane w ciągu zaledwie kilku sekund od złożenia zlecenia, a inwestorzy zarabiają na ułamkowych zmianach cen papierów. Tymczasem w polskich biurach maklerskich zawieranie transakcji trwa minuty, chyba że korzystają one z bardziej tradycyjnych form komunikacji.

"W jednej ręce telefon z dyszącym mi w ucho inwestorem, w drugiej - wrzeszczący broker z Nasdaq. W taki sposób zlecenie może zostać wykonane w ciągu dwóch sekund" - mówi jeden z maklerów. Łamanie przepisów prawa dewizowego jest trudne do wykrycia i na pewno niebezpieczne: "Jeden z inwestorów postanowił grać przy pomocy niemieckiego brokera. Doszło między nimi do konfliktu i Niemcy donieśli na inwestora do policji skarbowej. Stracił on większość pieniędzy i nie może teraz wjeżdżać do Niemiec. Chcąc udać się na Zachód, musi lecieć samolotem" - mówi jeden z maklerów.

Zainteresowanie polskich inwestorów giełdą Nasdaq nie rośnie lawinowo, zwiększa się sukcesywnie. Dopiero od niedawna rodzime domy maklerskie oferują pośrednictwo w inwestowaniu na rynkach zagranicznych (pierwsze z nich otrzymały zezwolenie od Komisji Papierów Wartościowych i Giełd w 1998 r.). Zainteresowanie Nasdaqiem polscy inwestorzy wyrazili na początku tego roku, kiedy panowała tam hossa. Po wiosennym poważnym załamaniu, nikt nie jest już do tej giełdy tak optymistycznie nastawiony.

"Zainteresowanie zagranicznymi rynkami jest uzależnione od panującej na nich sytuacji. Nasdaq obecnie przeżywa kłopoty, dlatego nasi inwestorzy grający na rynkach zagranicznych znacznie chętniej inwestują na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej i Ameryki Południowej" - mówi Piotr Janczewski, diler rynków zagranicznych CAIB Securities.