W pogoni za guru sukcesu

Europejczycy wiedzą, że w zarządzaniu nie istnieje żadna jedynie słuszna droga. Amerykanie wręcz przeciwnie - wciąż poszukują rozwiązań pewnych. Dlaczego jest tak niewielu europejskich guru zarządzania? W ostatnim rankingu FTdynamo.com, klasyfikującym najbardziej wpływowych światowych specjalistów zarządzania, tylko 11 spośród czołowej 50 nie pochodziło z Ameryki Północnej.

Europejczycy wiedzą, że w zarządzaniu nie istnieje żadna jedynie słuszna droga. Amerykanie wręcz przeciwnie - wciąż poszukują rozwiązań pewnych. Dlaczego jest tak niewielu europejskich guru zarządzania? W ostatnim rankingu FTdynamo.com, klasyfikującym najbardziej wpływowych światowych specjalistów zarządzania, tylko 11 spośród czołowej 50 nie pochodziło z Ameryki Północnej.

Dlaczego Europa, która niejako z definicji powinna stanowić najsilniejszą grupę ekonomiczną na świecie, wypada w rankingu tak blado? Konwencjonalna odpowiedź brzmi: "Zła kondycja europejskiego zarządzania". W wielu gałęziach przemysłu, zwłaszcza szybko zbywalnych produktów zaawansowanej technologii, amerykańskie firmy są potężniejsze i osiągają spektakularne sukcesy. Menedżerowie zza oceanu tradycyjnie cieszą się większym zaufaniem. Amerykańska ekonomia jest bardziej przebojowa, dynamiczna i nie stroni od eksperymentów.

Europejscy przedsiębiorcy są bardziej ostrożni i konserwatywni. Spokojni duchem mieszkańcy Starego Kontynentu myślą w sposób akademicki, mniej błyskotliwy, dlatego ich mistrzowie zarządzania są mniej wpływowi.

Guru jest zjawiskiem tak amerykańskim, jak Statua Wolności, rewolwery i pragnienie bycia bogatym. Amerykańscy menedżerowie, wywodzący się ze środowiska protestanckich imigrantów, wierzą w istnienie jedynej słusznej drogi, są indywidualistami, pedantami, za wszelka cenę dążącymi do sukcesu, wierzącymi w maksymę: "Czas to pieniądz".

Wyrośli w szkole: "samotny bohater biznesmen przeciwko całemu światu". Dzięki tej nauce muszą być triumfującymi, odważnymi przedsiębiorcami, by wreszcie stać się ludźmi sukcesu, którego miarą są pieniądze.

Jacy są amerykańscy guru? Jeśli potrzebny jest fundamentalistyczny kaznodzieja, mamy go.

To Tom Peters. Szybki, spocony, krzyczący, pouczający słuchaczy, aby zburzyli ściany swoich ciasnych firm i zaczęli praktykować "zarządzanie WOW!". Gdy potrzebny specjalista od samodoskonalenia, mamy go. Wystarczy podążyć za uduchowionym mormonem Stephenem Coveyem. Brakuje ciepłego humanizmu?

Jest dwóch specjalistów od kojenia dusz: Warren Bennis lub Charles Handy. Potrzebny chłód i wyniosłość? W zasięgu ręki zawsze są chętni teoretycy akademiccy, jak profesor Michael Porter z Harvard Business School. Będą oni przekonywać, że zarządzanie jest dyscypliną naukową, a nie sztuką.

Słynnym amerykańskim guru był Frederic Winslow Taylor (1856-1915), pomysłodawca tzw. zarządzania naukowego. Razem z Henrym

Fordem II - architektem współczesnej produkcji taśmowej - na dobre odmienił amerykańską strategię zarządzania.

Frederic Winslow Taylor był ucieleśnieniem racjonalizmu. Człowiek był dla niego "trybikiem w maszynie". Zorganizował pracę, dzieląc ją na tak proste zadania, że nawet imigrant, nie znający języka angielskiego, po krótkim przeszkoleniu bez trudu podjął pracę przy taśmie (a w razie potrzeby mógł zostać równie szybko zastąpiony).

Europejska kultura gospodarcza nie jest tak impertynencka, jak kultura amerykańska, i mniej zainteresowana krótkoterminowym zyskiem, jako barometrem sukcesu. To nie czyni jej ani lepszą, ani gorszą. Jest po prostu inna.