Jacek Kawalec: Wirtualna Polska to szkoła przetrwania

Wirtualna Polska to przedsięwzięcie o wielkim potencjale - mówi w wywiadzie dla Internet Standard Jacek Kawalec, jeden z współzałożycieli WP, który w 1995 roku przywiózł z Holandii pierwszy serwer dla potrzeb rodzącego się portalu. Mniejszościowy akcjonariusz, członek zarządu, w przeszłości tłumacz sztuk teatralnych i programista opowiada o kulisach konfliktu z większościowym udziałowcem. Wyjaśnia, w jakich okolicznościach doszło do upadku WP. - Chciałbym, abyśmy mogli za rok świętować 10-lecie portalu - dodaje.

Jacek Kawalec: Wirtualna Polska to szkoła przetrwania

Jacek Kawalec

Na temat kondycji Wirtualnej Polski pojawiło się ostatnio wiele spekulacji. Jak w tej chwili wygląda sytuacja w spółce?

Kondycję portalu oceniam jako "rokującą optymistycznie". Wiele wskazuje na to, że Wirtualna Polska będzie realizować swoje plany i wykorzysta sprzyjającą sytuację rynkową: stanie się w pełni samofinansującym się i dochodowym przedsiębiorstwem. W tej chwili w portalu jest znacznie prościej: jest zarządca wyznaczony przez sąd i to on podejmuje decyzje. Myślę, że WP jest zbyt dynamicznym przedsięwzięciem, żeby dała się zadusić. Nie mniej jednak do osiągnięcia pełnego sukcesu, na pewno niezbędny będzie jeszcze ogromny nakład pracy. Pozytywne jest to, że spółka płaci wszystkie rachunki na czas i prognozy pokazują pozytywne przepływy pieniężne w ostatnim kwartale 2004.

TP Internet sugeruje, że w spółce jest źle...

Przede wszystkim TPI nie wie, jaka jest rzeczywista sytuacja, bo nie ma do niej wglądu. Dobra sytuacja portalu jest niekorzystna dla interesów TPI - potwierdza nasz zarzut, że to polityka grupy TP doprowadziła spółkę do tego momentu, w którym jesteśmy. Moim zdaniem działania TPI to część szerszego projektu skierowanego przeciw interesom WP. TPI zgłosiło propozycję przeprowadzenia walnego zgromadzenia, podczas którego chce zmienić statut spółki w taki sposób, żeby WP ze spółki prowadzącej portal stała się spółką "holdingową". I tak się cieszę bo, TP Internet, dysponując swoimi głosami, może na przykład wpisać jako przedmiot działalności przedsiębiorstwa spółki prowadzenie stron Komunistycznej Partii Chin! To taki sam nonsens.

Jest jakaś szansa na realizację planu - WP jako spółka holdingowa?

Sprawa wygląda tak, że TPI może sobie takie rzeczy przegłosować na walnym, bo ma 80% akcji, jednakże uchwalenie zmian w statucie nie będzie miało żadnego wpływu na portal. Jednym słowem jest to albo demonstracja, albo realizowanie jakiegoś innego, skrytego celu. TPI może chcieć sprowokować sytuację, w której dojdzie do głosowania nad zmianą statutu na walnym zgromadzeniu. Mniejszościowi akcjonariusze będą głosować przeciwko. Drugim punktem tych obrad jest podjęcie uchwały w sprawie wyboru biegłego do ustalenia ceny wykupu akcji od akcjonariuszy sprzeciwiających się zmianie przedmiotu działalności spółki. Celem TPI może być zatem doprowadzenie do "taniego" wykupu akcjonariuszy mniejszościowych. Tym samym jest to kolejna próba zrealizowania jednego ze scenariuszy opisanych w projekcie Karamba. TPI chce wymusić na nas wykupienie posiadanych przez nas akcji po cenie określonej przez biegłego i uchylić się od wykonania zobowiązań z umowy, jaką podpisaliśmy w październiku 2001 roku. Większościowy akcjonariusz na wszelkie sposoby chce zabić WP SA, byle tylko nie realizować swoich zobowiązań. Bardzo dziwi mnie to, że TPI nie chce usiąść z nami do stołu i zacząć negocjować, tylko dopuszcza się takich działań. To tylko pogłębianie problemu.

Przypomnijmy, że zgodnie z umową z października 2001 roku, większościowy akcjonariusz ma odkupić udziały mniejszościowych za cenę 58 mln USD. Czy TPSA kiedykolwiek negocjowała tą kwotę z Panem bądź panem Grabskim?

Nie, nigdy nie rozmawialiśmy jak partnerzy. Pamiętam, jak kiedyś zadzwonił do mnie, prezes zarządu TPI i powiedział, że wyśle mi ofertę odkupu akcji. Oferta ważna była 72 godziny, a jej warunki były takie, że kary umowne przewyższały proponowaną kwotę. Propozycja była nie do przyjęcia, więc ją odrzuciłem. Kiedy moja oferta wygasła podobną ofertę otrzymał Maciej Grabski. Najbardziej smutne w tej sytuacji było to, że warunki stawiane nam były w bezwzględny, nieetyczny sposób: albo jeden z nas oddzielnie przyjmie pieniądze, albo żaden. TPI twierdziła, że obu akcjonariuszy nie spłaci. Później kolejno dostawaliśmy jeszcze dwie bardzo podobne w swoich zapisach propozycje, które byliśmy zmuszeni odrzucić. Potem miałem spotkanie z Bertrandem le Guern, wiceprezesem TP SA., który zaprosił mnie do siebie i powiedział, że jeśli nie przyjmę oferty, to on "zbankrutuje" spółkę. Tak wyglądały rozmowy z TPSA, nie miały w sobie nic z uczciwych negocjacji, panowała wtedy atmosfera zaszczucia i szantażu. Wszystkie umowy można re-negocjować, ale rozmowy w tej sprawie powinny być prowadzone w formie partnerskiej. Tymczasem mniejszościowi akcjonariusze byli i są szantażowani. Grupa TP zachowuje się względem nas arogancko i występuje z pozycji siły.

To znaczy?

Próbowano nas zastraszyć. Mówiono nam, że TP SA jest jak Armia Czerwona w Afganistanie, która tam bombardowała wieśniakom domy, by ich złamać i narzucić dyktat. Dzwonili do mnie członkowie rady nadzorczej z informacją, że złożony został pozew przeciwko mnie. Nasze doświadczenie pokazuje, że TP SA uważa, że negocjacje można prowadzić jedynie na jej warunkach.

TPSA w przedstawianych propozycjach chciała zapłacić tyle, ile obejmuje umowa?

Nie. Umowa obejmuje maksymalnie 66,40 USD za akcję. Oni nigdy nie chcieli nam tyle zaproponować, zawsze o wiele mniej. Zaczęli chyba od ceny 10 razy mniejszej ... Zaznaczali, że ich cena jest stała, możemy ją zaakceptować albo odrzucić. Nie było negocjacji. I nie ma ich do dzisiaj.

Markowi Borzestowskiemu udało się jednak sprzedać swoje akcje...

Sprzedał je chyba za 15 USD za jedną. Mogę Panią zapewnić, że w tym czasie TPSA oferowała nam mniejszą kwotę. Marek Borzestowski oprócz pieniędzy za akcje dostał jednak o wiele więcej: otrzymał ofertę pracy, odprawę o której nie poinformowano nawet rady nadzorczej oraz gwarancję utrzymania funkcji prezesa. Trzeba patrzeć na to w takiej perspektywie: to, co mu zaoferowano było o wiele bardziej atrakcyjne niż tylko sprzedaż akcji. Ponadto Marek Borzestowski pozostawił mnie i Macieja Grabskiego w sytuacji, w której nie mieliśmy możliwości obrony naszych decyzji przed większościowym akcjonariuszem, ponieważ nasze udziały spadły poniżej 20%. Gdyby Borzestowski był z nami cały czas, to TPSA nie miała by takiego pola manewru, takiej swobody w forsowaniu własnych planów. Musiałaby podjąć negocjacje. Zresztą przedstawiciele Grupy TP wprost mówili, że "dzięki Markowi możemy działać, mamy narzędzia nacisku".

Jak Pan przyjął informację o sprzedaży akcji przez Marka Borzestowskiego?

To było absolutne zaskoczenie. Mieliśmy między sobą umowę dżentelmeńską. Marek umówił się ze mną, że będzie bronił się przed TPSA, tłumacząc im, że nie może odsprzedać akcji, ponieważ mamy umowę mówiącą o tym, że albo sprzedajemy wszyscy, albo żaden z nas. Chciałem, aby to było realne, wzajemne zobowiązanie, abyśmy decydowali się na sprzedaż jedynie wspólnie. Na to Marek stwierdził, iż on będzie mógł sprzedać bez nas, kiedy uzna to za stosowne, a my bez niego nie, tłumaczył to swoim uzależnieniem związanym z funkcjonowaniem w grupie TP. To było nie fair. Ale ostatecznie osiągnęliśmy kompromis, ustalając, że Marek uprzedzi nas zanim podejmie decyzję o sprzedaży. Pamiętam, że dał nam słowo honoru. Tymczasem w poniedziałek na mieście dowiedziałem się, że Marek dokonał transakcji...

Ma Pan żal do Marka Borzestowskiego, że sprzedał swoje akcje?

Żal to złe słowo. Każdy ma prawo do swoich decyzji. Błędem jest to, że nie trzymamy się razem tak jak kiedyś. Mielibyśmy dużo więcej szans, gdybyśmy działali wspólnie.

Na jakim etapie jest teraz sprawa procesu dotyczącego znalezionych na dysku prezesa WP dokumentów "Karamba", mających świadczyć o tym, że działał on na szkodę spółki?

Prokuratura ciągle sprawdza dowody, sprawa toczy się wolno, bo już od marca. Jeżeli chodzi zaś o kwestie poza prawne, to w moim przekonaniu osoby, które swoim zachowaniem w dalszym ciągu realizują zapisy znalezionych przez nas dokumentów projektu "Karamba".

Jak doszło do tego, że postanowił Pan wspólnie z Maciejem Grabskim zbadać zawartość dysku prezesa WP?

To była Opatrzność. Maciej Grabski i ja wielokrotnie prosiliśmy o pokazanie nam dokumentów, jakimi dysponowała spółka. Musiałem zabiegać nawet o pokazanie mi wniosku o ogłoszenie upadłości. Wiedzieliśmy jednocześnie, że korespondencja w sekretariacie jest niepełna. Do spółki przychodziły listy, o których nie wiedzieliśmy. Mieliśmy jednak pewność, że zarząd spółki działa wspólnie z akcjonariuszem większościowym, konsultując się z jego doradcami i prawnikami, nawet w sytuacji oczywistego konfliktu interesów pomiędzy WP SA a jej akcjonariuszem.

Maciej Grabski wszedł do gabinetu prezesa, zobaczył komputer. Jak znalezione zostały dokumenty Karamba?

Trudno w to uwierzyć, ale pierwszą rzeczą, którą zobaczyliśmy, była właśnie Karamba. Nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy....

Marek Borzestowski zaznacza, że mogło dojść do manipulacji danymi na jego komputerze...

To absurd. Słyszałem już wersję, że "nic nie było" na służbowym laptopie, była wersja "nie pamiętam", wersja "nie potwierdzam, ale i nie zaprzeczam". Oczywiście żadnych manipulacji przy tym komputerze nie było. Wydaje mi się, że trzeba być naiwnym, żeby coś takiego sugerować. Taka forma obrony jest co najmniej niespójna.

W tej chwili praw mniejszościowych akcjonariuszy broni Elliot. W jaki sposób znalazł Pan ten fundusz?

Bardzo intensywnie poszukiwaliśmy inwestorów na rynku. Elliot jest już od pewnego czasu obecny w Polsce. W Agrosie doprowadził do zadowalającego dla akcjonariuszy mniejszościowych odkupienia posiadanych przez nich akcji. Także na świecie znany jest z sukcesów, gdzie pomógł "małym" wygrać z "dużym". Zarządza aktywami o wartości ponad 4 mld USD. Jesteśmy zadowoleni ze współpracy z Elliotem. Ich decyzja, aby wziąć udział w sporze o tak małej - relatywnie - wartości jest przez nas doceniana.

Porozmawiajmy trochę o historii Wirtualnej Polski. Jak przebiegały negocjacje z TPSA w 2001 roku. To był z pewnością przełomowy moment w dziejach obecnie już 9-letniej spółki.

Negocjacje trwały bardzo długo. Początkowo mieliśmy pieniądze, chcieliśmy wejść na giełdę. Doradcy w końcu 2000 roku odradzili nam realizację tego projektu. Dziś uważam, że było błędem przyjęcie ich sugestii podjęcia negocjacji z TP SA. Negocjacje się przeciągały. Sytuacja w spółce stawała się coraz gorsza. Umowę można było podpisać już w maju, ale TPSA zdecydowała się ją sfinalizować dopiero w październiku. Można powiedzieć, że inwestor rzucił nas na kolana.

Czy to prawda, że Maciej Grabski w czasie trwania negocjacji z TPSA znalazł inną firmę, która chciała dać WP więcej pieniędzy?

Maciej mówi, że był taki inwestor, jednak znalazł się za późno. Ja nie brałem w tym udziału, więc trudno mi się na ten temat wypowiadać.

A jak wyglądał sam moment podpisywania umowy w 2001 roku?

Było mnóstwo osób, sterty egzemplarzy umowy. Dla nas absolutnym zaskoczeniem okazało się umieszczenie w umowie skomplikowanego wzoru matematycznego, dzięki któremu miało dojść do wyceny naszych akcji. Warto podkreślić, że to TPSA zaproponowała taką formułę na obliczenie wyceny akcji. Trudno nam teraz zrozumieć zarzuty osób, które mówią, że żądamy za dużo za nasze akcje WP. My nie ustalaliśmy tej kwoty.

W momencie podpisywania umowy w komunikatach TPSA pojawiały się informacje, że WP uruchomi dial-up wspólnie z operatorem. Ostatecznie do tego nie doszło. Dlaczego?

Motywy, dlaczego TPSA nie chciała uruchomić dial-upu "brandowanego" przez WP SA są dla mnie tylko częściowo zrozumiałe. Jak zrozumiałem z późniejszych rozmów, dial-up zostałby uruchomiony, gdyby przeprowadzona została na rynku faktyczna demonopolizacja a urząd antymonopolowy i URTiP nakazałyby operatorowi udostępnienie swojej infrastruktury z innymi i dzielenie się przychodami. Można powiedzieć, że TP SA za niską cenę w gotówce kupiła sobie "polisę ubezpieczeniową" na wypadek, gdyby państwo polskie zrealizowało projekt demonopolizacji rynku telekomunikacyjnego.

Jak funkcjonowała WP od 2001 roku?

Moim zdaniem spółka została przez ten czas trochę zahamowana w rozwoju. Wcześniej zawsze byliśmy innowacyjni, robiliśmy coś oryginalnego...

Jaki był najbardziej przełomowy moment w całej historii spółki?

Wydaje mi się za taki moment można uznać inwestycję Intela, a wcześniej Prokomu. Raptem znalazły się pieniądze na zrealizowanie planów. Poszliśmy do przodu.

Co może dalej stać się z Wirtualną?

Wirtualna Polska ma, moim zdaniem, przed sobą świetlaną przyszłość. Jako przedsięwzięcie prowadzone po gospodarsku i z sercem powinna wykorzystać sprzyjającą kondycję rynku. Prognozy wskazują na to, że portal może w niedługim czasie stać się dochodowy.

Jakie emocje budzi w Panu WP?

To bardzo ciekawa spółka, którą tworzy zespół fajnych ludzi. WP ma olbrzymi potencjał. Żywię do niej bardzo ciepłe uczucia.

Jakie są szanse na to, że WP zostanie przejęta przez przedsięwzięcie założone m.in. przez Tomasza Czechowicza i Marka Borzestowskiego?

Zerowe.

Dlaczego?

Sądzę, że ta propozycja nie przejdzie na głosowaniu wierzycieli.

Jaka była Pana reakcja, gdy dowiedział się, że Marek Borzestowski razem z panem Czechowiczem złożył propozycję przejęcia spółki?

Uznałem to za swego rodzaju nadużycie pozycji prezesa zarządu, a to dlatego, że Marek Borzestowski najpierw złożył wniosek o likwidację spółki. Później na jaw wyszły dokumenty projektu "Karamba". A następnie Marek działając z ramienia zarządu WP SA, złożył propozycję przejęcia majątku w upadłości, do której doprowadziły prowadzone z jego udziałem działania i zaniechania Grupy TP.

Marek Borzestowski sugeruje, że ostatnie zwolnienia w WP spacyfikowały realizację jego projektu Portal Wykup Menedżerski...

Marek zaprosił grupę pracowników do Warszawy, żeby omówić z nimi ten projekt. Powiedział im, że mają kilka dni za zastanowienie się, czy chcą w nim brać udział. Potem chciał, aby złożyli notarialne oświadczenie, że wstępują do nowej spółki. Pracownicy czuli się zaszczuci. Wprowadził zamęt.

Wirtualna Polska ma 9 lat. Pomysł na Centrum Nowych Technologii, z którego narodziła się WP powstał korespondencyjnie...

W 1994 roku mieszkałem w Holandii. Przez internet znalazłem Wirtualną Akademię i Leszka Bogdanowicza, który był w Niemczech. Zaczęliśmy ze sobą korespondować. Leszek planował wrócić na Politechnikę, ja namawiałem go do założenia wspólnego przedsięwzięcia. W drugiej połowie 1995 roku przyjechałem do Warszawy z komputerem, który posłużył później za pierwszy serwer Wirtualnej Polski

Co to był za sprzęt?

Już dobrze nie pamiętam. Zdaje się, że jakieś pentium 33 MHz. Dysk miał 20 GB. Nazwaliśmy go Heveliuszem.

Jak komputer trafił do CNT?

W Warszawie przekazałem go Leszkowi i Markowi, którzy przyjechali do mnie samochodem. Jest to o tyle istotny szczegół, że w momencie jak dawałem im komputer, widziałem Leszka po raz pierwszy w życiu! Spieszyłem się do pracy. Pamiętam, że wtedy Leszkowi ktoś ukradł radio w samochodzie. Takie śmieszne wspomnienie...

Pracował Pan wtedy w Warszawie?

Tak, byłem zatrudniony w Oracle'u.

W Pana biografii można przeczytać, że w Holandii pracował Pan jako tłumacz sztuk teatralnych...

Rzeczywiście tak pracowałem. Nawiązałem współpracę z Jerzym Grzegorzewskim, dyrektorem teatru narodowego. Jak on przyjeżdżał do Holandii, to byłem jego tłumaczem. Później przekładałem też sztuki teatralne.

A jak dostał się Pan do branży IT?

W Holandii zacząłem uczęszczać na kurs komputerowy. Miałem zajęcia z DOS-u, podstaw programowania, projektowania. Później trafiłem do firmy Prolin. Pisaliśmy oprogramowanie w Oracle'u.

I tam zaczął Pan pracować jako programista?

Tak. Byłem zarówno programistą jak i analitykiem. Robiliśmy wspólnie różne systemy i aplikacje, m.in. oprogramowanie do obsługi zaopatrzenia szpitali.

W 1997 do spółki przyszedł Maciej Grabski...

Dobrze pamiętam tą chwilę. Maciej przyszedł w krótkich spodenkach i w butach za kostkę. Porozumieliśmy się co do jego inwestycji w CNT i zaczęliśmy działać wspólnie.

A w 1998 roku wyjechał Pan z Polski...

Tak, przeniosłem się w ramach firmy Oracle do Stanów.

Jakie były wtedy Pana kontakty z CNT?

Głównie mailowe i telefoniczne. Nie brałem wtedy udziału w planach i rozwoju spółki. Raczej kibicowałem jej i obserwowałem kolejne poczynania.

Podobno Wirtualna upadała trzy razy: po raz pierwszy jak odchodził Leszek Bogdanowicz, po raz drugi przed wejściem TPSA, a za trzecim razem już naprawdę kilka miesięcy temu.

Wydaje mi się, że jak odchodził Leszek Bogdanowicz, to mieliśmy po prostu trudną sytuację, ale wyszliśmy z dołka. Przed inwestycją TP SA, operator zwlekał z inwestycją i znowu mieliśmy pod górkę. A trzeci moment jest wszystkim znany.

Na zakończenie, proszę powiedzieć, co było największym sukcesem WP?

Trudno jest mi wybrać jedną rzecz. Jak chodzę po korytarzu w spółce, widzę ludzi, których znam prawie dziesięć lat, to cieszę się, że wspólnie przez tyle czasu budujemy ciekawy projekt. Wbrew pozorom nie często zdarza się, by przez tak długi czas pracowała ze sobą tak zżyta grupa ludzi. Uważam, że WP to światowej klasy przedsięwzięcie. Pracowałem w wielu miejscach na świecie i wiem, że to, co robimy i jak to robimy, jest konkurencyjne i dobre. I mam nadzieję, że będę miał parę powodów do dumy. Chciałbym, abyśmy mogli za rok świętować 10-lecie portalu.