Zbawienny SOK

Gdyby nie zawarte przez zakłady energetyczne kontrakty długoterminowe, na internetowej giełdzie doszłoby do ustalenia rynkowej ceny energii w Polsce. Elektrownie muszą jednak spłacić długi, które zaciągnęły na ochronę środowiska.

Gdyby nie zawarte przez zakłady energetyczne kontrakty długoterminowe, na internetowej giełdzie doszłoby do ustalenia rynkowej ceny energii w Polsce. Elektrownie muszą jednak spłacić długi, które zaciągnęły na ochronę środowiska.

O zbawiennym wpływie giełdy na rynek nie trzeba przekonywać. Zapewnia ona jasne reguły zawierania transakcji i zmniejsza ich koszty. Dzięki gwarancjom, jakie w bankach muszą złożyć kupujący, nie pojawia się ryzyko handlowe. Tymczasem polska Giełda Energii, która powstała pod koniec 1999 r., ma zaledwie 1-2-proc. udział w rynku, a to dlatego że w Polsce wolny rynek energii jest ograniczony.

"Giełda stabilizuje rynek i daje punkt odniesienia do ustalania cen energii. Ponadto potencjalnym inwestorom ułatwia wycenę spółki" - twierdzi Jan Buczkowski, prezes Giełdy Energii, i dodaje, że bez Internetu nie można zorganizować bezpiecznie działającej giełdy energii. To właśnie w Internecie zawierane są wszystkie giełdowe kontrakty kupna sprzedaży.

Podobnego zdania jest Jerzy Wiatrowski z Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, jednego z graczy i udziałowców Giełdy Energii. "Producenci energii, którzy sprzedają ją na giełdzie, nie muszą stosować narzuconych taryf, a więc ceny można uznać za rynkowe" - uważa.

Skoro wszyscy chwalą zalety giełdy, to dlaczego ma ona zaledwie 1-2-proc. udział w rynku energii, szacowanym na 20 mld zł? Wolny rynek w Polsce to zaledwie 5-6%, zimą - nawet mniej. "Około 70% obrotu energią jest realizowane w ramach kontraktów długoterminowych. Dlatego jedynie część produkowanej energii może trafić na wolny rynek. Oczywiście kontrakty nie sprzyjają rozwojowi konkurencji.

Przeciwnie, wpływają na wysoki stopień monopolizacji rynku elektroenergetycznego. Kontrakty te trzeba jak najszybciej zmienić"

- oświadczył pod koniec czerwca 2000 r. Leszek Juchniewicz, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.

Kontrakty długoterminowe zaczęto zawierać w latach 1993-98. Elektrownie, które wówczas planowały modernizację i dostosowanie do norm ochrony środowiska, były zmuszone zaciągać kredyty. Tymczasem banki żądały gwarancji, że elektrownie będą miały środki na ich spłatę.

Dlatego podpisywały z Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi tzw. kontrakty długoterminowe, w których PSE zobowiązywały się do zakupu określonej ilości energii po cenie gwarantującej spłatę zaciągniętego kredytu. W związku z tym w Polsce zaistniała paradoksalna sytuacja, jakiej nie ma nigdzie na świecie, polegająca na tym, że różnica w cenie wahała się od 90 zł za MWh w jednej elektrowni do ponad 300 zł w innej. Średnia z kontraktów długoterminowych obecnie wynosi 130 zł. Gdyby dzisiaj uwolnić rynek, elektrownie oferujące energię po cenie wyższej od średniej nie miałyby szansy na przetrwanie. Tymczasem wielu producentów nie może sprzedawać taniej, ponieważ nie miałoby funduszy na spłatę kredytów zaciągniętych na kosztowną modernizację.

Aby uniknąć takiego scenariusza i wyeliminować kontrakty długoterminowe, konieczne jest wprowadzenie systemu opłat kompensacyjnych. Wymaga tego również Unia Europejska. Te przedsiębiorstwa, które poniosły wydatki na inwestycje, odebrałyby je zwiększając opłatę przesyłową. W tym roku PSE mają przystąpić do negocjacji z bankami i elektrowniami. Specjaliści od rynku energetycznego twierdzą, że w ciągu ok. 1,5 roku rynek kontraktów długoterminowych powinien zostać uwolniony.