Web 2.0 to nie bańka internetowa

Wspomniał Pan o serwisach społecznościowych. Nie ma Pan wrażenia, że modny trend Web 2.0, windując ceny spółek w górę, przyczynia się do tworzenia drugiej bańki internetowej? Wiemy dobrze, że o ile serwisy społecznościowe mają dużą oglądalność, to niekoniecznie przekłada się ona na przychody...

Nie nazwałbym trendu Web 2.0 bańką internetową. Być może samo zjawisko jest trochę przesadzone, modne, ale trzeba przyznać, że stanowi jedną z głównych zasad publikacji w środowisku interaktywnym. Biznesy osadzone na tym modelu są zupełnie odmiennymi biznesami od tradycyjnych. Nie oznacza to jednak, że każdy z wydawców powinien zacząć budować społeczności. Wiele błędów popełniono takim rozumowaniem. Web 2.0 to wykorzystywanie inteligencji grupy, ich twórczych możliwości. Zatem wykorzystując wiedzę zbiorową, zyskujemy więcej. Jeżeli wchodzę na stronę księgarni Amazon, a serwis podpowiada mi, jakie inne książki powinienem kupić, to bardzo mnie to cieszy. Otrzymuję dodatkową wiedzę - wiedzę od większej społeczności, co jest bardzo pożyteczne.

Trzeba jednak przyznać, że wiele osób wyciąga z tego złe wnioski. Na przykład: logiczne jest, że na stronie firmy z branży FMCG produkującej pieluchy, użytkownicy nie będą dyskutować na temat samego produktu, ale rozmawiać o dzieciach, ich rozwoju. I taką społeczność należy budować.

Ciekawe rzeczy robi też Cnet posiadający wielką społeczność fanów gier komputerowych. Jeżeli grasz w gry, to Gamespot jest właśnie tym miejscem, w którym musisz się znaleźć. Cnet posiada również system pozwalający analizować, o jakich grach mówi się najwięcej, które zyskują popularność, tym samym są w stanie układać rankingi gier, które najlepiej będą sprzedawały się w tradycyjnych sklepach. I ta wiedza jest potężna. Cnet Networks jest naprawdę bardzo agresywne w znajdywaniu sposobów na wykorzystywanie zdobywanej wiedzy i przekuwanie tego na sukces komercyjny. Zresztą możliwości Web 2.0 wciąż nie są jeszcze w pełni wykorzystywane.

Jeżeli chodzi jednak o wyceny serwisów Web 2.0, to można pomyśleć, że mamy do czynienia z prawdziwą gorączką złota w interencie. Serwisy poszukujące inwestorów, często żądają niezwykle wygórowanych sum. Czy społeczności rzeczywiście są tyle warte?

Niestety internet jest zaśmiecony złymi decyzjami inwestycyjnymi. I to mogę spokojnie powiedzieć, powołując się na moją wiedzę zdobytą w Digital Strategy Consulting. Ludzie, którzy przychodzą do branży internetowej, nie mają koniecznie dużej wiedzy technologicznej, zaplecza, by zrozumieć, co daje firmie strategiczną przewagę nad innymi. Wiele firm po prostu kopiuje pomysły: widzi, że inna spółka dobrze sobie radzi, więc robi dokładnie to samo. Ciężko im jednak zrozumieć, co tak naprawdę doprowadziło do sukcesu danej firmy. Tu nie chodzi o po prostu posiadanie jakiejś tam społeczności.

Społeczności nie zdarzają się, trzeba je stworzyć. I nie chodzi tutaj o technologię, bo to jest najprostszy kawałek. Musi być powód, dla którego ludzie zbierają się w sieci, muszą też otrzymać coś w zamian. Tak naprawdę nie potrzeba nam aż tak dużej ilości społeczności. Jeżeli ktoś jest inżynierem w petrochemii, to wiadomo, że z pewnością ma wiele wspólnego z osobą, która wykonuje ten sam zawód w innych częściach świata, bo z pewnością nie ma w tej profesji aż tak wiele różnic pomiędzy krajami. Dlatego ważne jest, by móc zjednoczyć tych ludzi w skali globalnej. I stąd bierze się to wielkie przyspieszenie w wycenie firm, które bazują na globalnej ekonomii.

Jakie jest 7 grzechów głównych, popełnianych najczęściej przez firmy wchodzące bądź już działające na rynku internetowym?

Pierwszy grzech, to z pewnością działanie bez wcześniejszego przemyślenia. Powodem, dla którego wiele firm nie utrzymało się na rynku, jest to, że na początku nikt nie usiadł i nie pomyślał, co naprawdę robimy z naszą przestrzenią w sieci. Bardzo łatwo być magazynem, którzy przekopiowuje treści z innych magazynów, ale bardzo trudno stworzyć takie medium, które angażuje i zdobywa lojalność użytkowników. Bardzo łatwo jest przełożyć broszurkę reklamowa na stronę, ale bardzo trudno przełożyć model biznesowy na sieć. Często przyczyną, dla której się tak dzieje, jest brak odpowiednio dużej liczby ludzi, którzy mogliby przemyśleć zmiany.

Drugi grzech to za mała liczba pracowników, zwłaszcza wyższego szczebla, którzy rozważyliby trafność strategii. Poza tym bardzo wielu menedżerów nie inwestuje odpowiednio dużej ilości czasu i energii w analizowanie projektów. Wielu się wydaje, że internet to po prostu dodatkowy kanał sprzedaży, stąd nie potrafią wykorzystać jego potencjału w pełni. Dla przykładu kupno samochodów w Wielkiej Brytanii rozpoczyna się od przeglądania stron internetowych dilerów samochodowych. Rzadko kto zaczyna od pójścia do salonu. I aż się prosi, by ten fakt umiejętnie wykorzystać.

Trzecim grzechem jest brak szkoleń. Firmy wychodzą z założenia, że ich pracownicy, którzy poradzili sobie dobrze z innymi kanałami sprzedaży i promocji, poradzą sobie również z internetem, co jest kardynalnym błędem, bo internet ma zupełnie inną naturę. I tej chwili wielu marketingowców ma problemy. Nie wiedzą, z jakiś dostawców skorzystać, jakie modele biznesowe zastosować.

Czwarty grzech: brak bycia przygotowanym na wielkie zmiany, na przejście przez bardzo radykalne transformacje. W sieci trzeba być elastycznym. Dobrym przykładem jest rynek finansowy w Wielkiej Brytanii. Firmy sprzedające karty kredytowe większość swoich budżetów na marketing bezpośredni przeznaczyły na wyszukiwarki, bo tak szukają ich klienci a dotrzeć do nich można w tani sposób.

Piąty: zbyt małe inwestycje w internetową obecność - to jest chroniczne niedoinwestowanie niestety.

Szósty: firmy myślą zbyt krótkowzrocznie. Jeżeli masz firmę i zmieniasz swój model biznesowy pozyskiwania klientów czy jeżeli jesteś spółką medialną i wszystkie swoje produkty przerabiasz tak, by były dostępne online, to grzechem głównym, który możesz popełnić to zbyt szybkie liczenie na zwrot z inwestycji. Wiele firm medialnych liczy na to, że każda nowa witryna zwróci się w przeciągu 3 lat. I to jest szokujące, bo oznacza to, że witryna traktowana jest jak wydanie papierowe. Tak naprawdę dobre biznesy internetowe mogą potrzebować więcej czasu, by stać się zyskowne. Zwykle jest tak, że zmiana profilu na internetowy zabiera więcej czasu, więcej kosztuje, ale potem zwraca się z nawiązką.

Siódmy: nie dawanie ekspertom od internetu wystarczająco dużego pola manewru, aby mogli wprowadzić zmiany niezbędne do poprawy sytuacji spółki. Ważna w sieci jest szybkość adaptacji. Tego brakuje wielu firmom. Dlatego widać tak znaczące zmiany w wartości wielu firm notowanych na giełdzie. Te, które nie potrafią zaleźć się w nowej gospodarce zapłacą za to wysoką cenę. Albo będą musiały wydać mnóstwo pieniędzy, by zakupić firmę specjalizującą się w internecie, albo po prostu będą wypadać z gry.

O czym będziemy mówić w 2007 roku? Jakie pojawią się trendy?

Mam nadzieje, że więcej o starych, nudnych rzeczach: klientach, przychodach. Trendy takie jak Web 2.0 były z nami o wiele wcześniej nim ukuto ten termin. Przez wiele lat mówiło się o idei konwergencji mediów, ale dopiero teraz tak naprawdę jest to możliwe. Dostarczanie treści telewizyjnych przez sieć - to będzie duże zjawisko. BBC będzie dostarczało mnóstwo usług typu wideo na żądanie. Będzie więcej różnorodności w publikowaniu. Zatem jeżeli 2006 był rokiem społeczności, to 2007 będzie rokiem wideo.

Dziękuję bardzo za rozmowę.