Walka o kontrolę nad internetem

Przyznawaniem wszystkich adresów internetowych zajmowała się dotychczas tylko jedna firma - kalifornijska ICANN. Przedstawiciele przeszło stu krajów starali się to zmienić w Tunisie, w czasie konferencji ONZ o przyszłości internetu. Przynajmniej na razie władza pozostała w rękach Amerykanów.

ICANN działa pod nadzorem Departamentu Handlu USA. Kontroluje pracę 13 superkomputerów, przyznaje nazwy i adresy internetowe.

Amerykański rząd może wetować decyzje ICANN czy cofnąć jej licencję na zarządzanie internetem. Siłą rzeczy świat postrzega ją jako zależną od administracji prezydenta Busha.

Już w 2003 roku, na poprzednim szczycie w Genewie zaproponowano, by systemem DNS zarządzała zależna od ONZ Rada Internetowa. Jednym z pomysłów było też powołanie całkiem nowej, międzynarodowej organizacji do kontroli światowego internetu.

Takim krajom jak Iranowi, Chinom czy Brazylii zależało na odebraniu Amerykanom kontroli nad globalną siecią, jednak Stany Zjednoczone w Tunisie zastosowały szantaż: jeśli to nie one będą miały nadzór nad internetem, sieć się rozpadnie.

Kompromis został zawarty przed rozpoczęciem obrad ONZ-owskiego szczytu. W zamian za pozostawienie władzy nad siecią w rękach, USA zgodziły się na zmiany w zarządzaniu siecią oraz ustanowienie nowego organu - Internet Governance Forum. Podobno jego kompetencje będą jednak bardzo ograniczone.

Pierwsze spotkanie Forum ma się odbyć na początku przyszłego roku.