"Upolityczniona" sieć

We wrześniu ruszyła kampania wyborcza kandydatów do parlamentu. Ogłoszenie przyspieszonych wyborów mogło być okazją, by politycy wykorzystali szybkie medium, jakim jest internet. Widać jednak, że polska polityka nie umie się jeszcze odnaleźć w internetowej rzeczywistości.

Dzień w kraju, w którym trwa kampania wyborcza. Rano kandydat 1 na prezydenta z partii A umieszcza na YouTube kolejne filmy ze spotkania wyborczego w niedużej miejscowości. W tym samym czasie kandydatka 2 z partii B dodaje nowe zdjęcia i nowe wpisy do swojego profilu w MySpace, i w krótkim czasie zyskuje kolejnych przyjaciół na serwisie. W czasie lunchu kandydat 3 z partii A analizuje, ile w ciągu ostatniego tygodnia zebrał pieniędzy przez internet na swoja kampanię wyborczą. Popołudniu kandydat 4 bezpartyjny ogłasza na różnych serwisach wideo swój start w wyborach i mobilizuje swoich wyborców, by pomogli mu w kampanii. Wieczorem trwa debata, podczas której kilku kandydatów na prezydenta z tej samej partii odpowiada na pytania zadane przez internautów.

W innym kraju istnieje inny schemat. Kandydat na posła z partii A zakłada nr GG, ale rzadko odpisuje na zadane pytania. Kandydat z partii B od tygodni nie dodał nowego wpisu do swojego profilu na Grono.net, natomiast kandydat z partii C zapomniał zupełnie o swoim blogu na MojaGeneracja.pl. Raz na kilkanaście dni dodawane są telewizyjne spoty reklamowe na YouTube, ale nie przez polityków, tylko internautów.

Pierwszy opisywany kraj to- co nietrudno zgadnąć- Stany Zjednoczone, drugi schematyczny opis dotyczy- co jeszcze łatwiej zgadnąć- Polski.

- Wszystkie partie mają strony internetowe, większość liderów prowadzi blogi, przed wyborami pojawiają się na głównych portalach bannery reklamowe, ale to wcale nie znaczy że internet odgrywa w Polsce ważną rolę. Internet wykorzystywany jest źle- jest używany pasywnie, a nie interaktywnie- wyjaśnia Witold Ferenc, długoletni konsultant polityczny Polcam Consulting, autor książki "Komunikacja polityczna. Jak wygrać wybory?", obecnie prezes Frisco.pl.

Politycy w internecie

Za twórcę politycznych kampanii internetowych i politycznych blogów uchodzi Joe Trippi, były doradca Howarda Deana, kandydata Demokratów w prawyborach prezydenckich w 2004 roku. To on polecił otworzyć blog, by Dean mógł bezpośrednio komunikować się z wyborcami. Dzięki niemu w krótkim czasie udało się zmobilizować 138 tys. ludzi, którzy na ochotnika zjawili się w 820 miejscach, by prowadzić kampanię na rzecz swojego kandydata. Podobnie było ze zbieraniem funduszy na kampanię. Trippi poprosił internautów o wsparcie finansowe, a końcowy efekt tej akcji zaskoczył niemal wszystkich.

- Z Polską nie da się amerykańskich internetowych akcji porównać w żaden sposób - twierdzi Bartosz Węglarczyk, były korespondent Gazety Wyborczej w Waszyngtonie i twórca bloga Endgame. - Mamy oczywiście kilka ciekawych blogów polityków, np. Czarneckiego. Ale to tylko zwykle blogi. Partie polityczne w Polsce internetu jeszcze nie zauważyły, nie mówiąc już o jakichkolwiek internetowych eventach. Ale to do nas dotrze - dodaje Węglarczyk.