Trzeba marzyć

No i co? Internet stał się modnym tematem dla publicystów popularnych tygodników, zwłaszcza w związku z wejściem w nowe stulecie. Czytam uważnie ich produkcję, rozkładając je sobie na trzy kupki.

No i co? Internet stał się modnym tematem dla publicystów popularnych tygodników, zwłaszcza w związku z wejściem w nowe stulecie. Czytam uważnie ich produkcję, rozkładając je sobie na trzy kupki.

Ta pośrodku, zdecydowanie najmniejsza, to opinie rozsądne i wyważone. Tych mi zazwyczaj czytać się nie chce. Po obu jej stronach rosną natomiast sterty tekstów dostarczających mi wielkiej radości. Sam nie potrafię orzec, które dostarczają mi radości większej - pisane przez netofilów czy przez netofobów.

Ci pierwsi roztaczają przed czytelnikiem wizję cyberraju i zdają się święcie wierzyć, że proste "okablowanie ludzkości" zmieni ją w zbiorowisko aniołów. W przyszłości sieć komputerowa zastąpi telewizję?

Powiedzmy, że zastąpi. No i co? Ano to, zapewniają entuzjaści, że dzięki temu znikną z domowych ekranów Big Brother i rodzina Kiepskich, każdy będzie mógł, zamiast chłonąć masówę i kicz, wybierać z sieciowych zasobów ambitne filmy i programy edukacyjne.

Też mi nowina - a co to, bez sieci i telewizora z dyskiem twardym nie mogę, zamiast telewizyjnych bredni, zapuścić sobie Von Triera czy Attenborougha? Każdy może, tylko mało kto z tej możliwości korzysta, i co tu zmieni sieć?

Dla odmiany, internetofobia podszeptuje z drugiej sterty: zaleje nas głupota, pornografia i podglądactwo, w morzu rozpowszechnianej

bez ograniczeń pseudowiedzy wiedza prawdziwa zginie do reszty

czeka nas elektroniczna epoka jaskiniowa...

Może bardziej bym się przejął, gdyby nie fakt, że kiedyś zajmowałem się trochę historią druku i wiem, że wynalazek Gutenberga witano identycznymi lamentami: każdy dureń będzie teraz mógł do woli rozpowszechniać szkodliwe i złe treści, ludzie przestaną się uczyć klasyków na pamięć i zgłupieją, druki, ulotki i broszury posłużą powszechnej deprawacji...

Jeszcze śmieszniejsze są zapewnienia internetofilów, że sieć uniemożliwi raz na zawsze cenzurę i nad całym skomputeryzowanym światem zabłyśnie Jutrzenka Swobody. Ejże, kochani, popatrzcie, jak sprawnie poradziły sobie z Internetem władze Chin, i nie bądźcie naiwni. Pewnie, jakiś spryciarz zawsze coś tam drobnego do sieci wrzuci nawet z serca Pekinu - ale skutek z tego równie ograniczony

jak z puszczonej na ulicy ulotki. Prędzej już traktowałbym poważnie czarne przepowiednie, że sieć posłuży totalnej inwigilacji.

Tylko że, jak udowodnił niejaki Koba Dżugaszwili i liczni jego naśladowcy, można to robić i bez sieci, i jeszcze jak. A z kolei, z drugiej kupki: koniec z wszelkim monopolem w mediach, każdy może przez sieć rozpowszechniać swoje, niezależne poglądy. Pewnie, mogę. Mogę też iść do Hyde Parku, gdzie, tak samo, będę gadał do zainteresowanych moim gadaniem. Mogę wydać własnym sumptem książkę, nawet gazetkę albo napisać coś na murze. Pewnie, założenie strony WWW jest tańsze niż uruchomienie gazety, ale kto moją stronę znajdzie wśród miliona innych? Przecież i tak nigdy nie podskoczę portalowi, który wydaje miliony na promocję, a te miliony zawsze powiązane są z polityką, z ideologią i czyimiś interesami.

Wielki mi rejwach: Internet, Internet. A to przecież tylko narzędzie i, jak każde nowe narzędzie, pozwala szybciej i sprawniej robić to, co przedtem robiliśmy wolniej. Poczta, biblioteka, archiwum nagrań i gier, sklep wysyłkowy oraz Hyde Park w jednym. Wygodne, ale człowieka nie zmieni. Wiem, że jako pisarz SF powinienem się całym sercem opowiedzieć po jednej ze stron, bo pisarzowi fantastyki przyszłość może się jawić jako raj albo jako piekło, ale w żadnym wypadku nie powinna być nijaka. No, ale co mogę zrobić, skoro mój chłopski rozum podpowiada mi, że ani chybi taka właśnie będzie?

Rafał A. Ziemkiewicz jest niezależnym publicystą i pisarzem.