Spam a sprawa polska

Po trzecie, ten sposób reklamy wybierają przede wszystkim firmy małe, które nie obawiają się nadszarpnięcia swojego wizerunku i dla których możliwość dotarcia do dużej grupy odbiorców jest ważniejsza niż ryzyko zyskania etykietki spamera.

Konieczność ujęcia spamu w ramy prawne wydaje się dziś oczywistością, i co jedni prawnicy zaczęli, inni prawnicy powinni zakończyć. Dlatego też kilkanaście stanów USA wprowadziło już stosowne ustawy, a o oddzielnych przepisach regulujących reklamę w Internecie myśli się w kilku innych krajach. Te ustawy antyspamowe nie zakazują jednak całkowicie przesyłania jakichkolwiek treści reklamowych, a ograniczają się zazwyczaj do obowiązku umożliwienia odbiorcy usunięcia swojego adresu e-mail z bazy danych wykorzystywanej do wysyłki. Na razie w Polsce problem spamu nie stał się przedmiotem zainteresowania ze strony ustawodawcy, toteż można by pomyśleć, że tego rodzaju działalność nie jest w naszym kraju w żaden sposób ograniczona. Tymczasem "paragraf na spamera" znajdzie się i w polskim prawie. Trzeba jednak wiedzieć, gdzie szukać.

Pierwszym problemem, jaki należy rozważyć, jest odniesienie spamu do konstytucyjnej zasady wolności wypowiedzi. Choć zestawienie reklamowych śmieci z wolnością słowa może wydawać się absurdalne, warte jest jednak uwagi. Spam, jak każda reklama, jest wypowiedzią. Z tego względu korzysta on z ochrony, jaką konstytucja otacza wolność słowa, choć dla wypowiedzi reklamowych przyjmuje się zazwyczaj ochronę "słabszą" niż dla szczególnie istotnych dla demokracji wypowiedzi o charakterze politycznym, religijnym czy społecznym.

Dlatego też nie powinno dziwić, że to na wolność wypowiedzi powołują się często spamerzy pragnący wymusić na usługodawcach internetowych zrezygnowanie z narzuconych ograniczeń technicznych. Motyw ten pojawił się również w jednym z pierwszych procesów sądowych w USA dotyczących spamu. W sprawie CompuServe Inc. przeciw Cyber Promotions Inc. sąd odrzucił argumentację pozwanego, który twierdził, że miał prawo do wysyłania reklamowych e-maili, wynikające z wolności słowa. Wolność słowa nie jest bowiem wartością absolutną. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że kończy się ona tam, gdzie zaczynają się prawa i wolności innych osób.

Czy uznamy, że nocne śpiewy pod naszymi oknami lub zapychanie skrzynki pocztowej broszurami reklamowymi stanowi korzystanie z wolności słowa? Wyznaczenie takich granic to zadanie szczegółowych ustaw. Które z nich mogą wchodzić w rachubę?