Requiem dla detektywa

Wsio taki żal, śpiewał Bułat Okudżawa, że po Moskwie nie suną już sanie. Na postęp cywilizacyjny nie ma rady, nie sposób go ani zatrzymać, ani cofnąć, chyba że gotowi jesteśmy dokonać prawdziwej hekatomby niewinnych ludzi.

Wsio taki żal, śpiewał Bułat Okudżawa, że po Moskwie nie suną już sanie. Na postęp cywilizacyjny nie ma rady, nie sposób go ani zatrzymać, ani cofnąć, chyba że gotowi jesteśmy dokonać prawdziwej hekatomby niewinnych ludzi.

Ale wolno żałować - tak jak Okudżawa żałował sań, a Bradbury miasteczek Midwestu. Ja, jako miłośnik kryminałów, tak właśnie żałuję jednej z legend kultury masowej, która na naszych oczach wpychana jest do grobu przez rozpowszechnione szeroko techniki komputerowe. Myślę o postaci detektywa, twardego gliniarza, takiego jak Sam Spade czy Phil Marlowe. Detektywa, który idzie tropem zbrodni, nadstawia karku i bije się na pięści ze zbirami, kombinuje nad poszlakami, dopasowując je do siebie jak kawałki puzzli, by w końcu założyć winnemu kajdanki. Powie ktoś, że od samego początku ten obraz detektywa odstawał od rzeczywistości, że prawdziwy prywatny detektyw to nudny facet w brylach, śledzący niewiernych mężów.

W porządku, kryminał przejaskrawiał, ale nie zmyślał, tak jak nie zmyśla ten, kto opisując przygody marynarza w egzotycznych krajach przemilczy, że wcześniej pół roku szorował on pokłady. Znany nam tak dobrze z książek i filmów detektyw robi się dziś zbędny. Pierwszy krok ku jego eksterminacji zrobili Anglicy. W połowie lat osiemdziesiątych mieli kłopot ze złapaniem psychopaty, napadającego w jednym z hrabstw na kobiety. Psychopatów w ogóle najtrudniej jest łapać, bo zazwyczaj prowadzą podwójne życie i nikt nie podejrzewa, że szanowany mąż i ojciec w swym drugim wcieleniu jest na przykład gwałcicielem (właśnie schwytano takowego w Warszawie). Także i w tej sprawie tradycyjne metody operacyjne zawiodły. Brytyjska policja posadziła wtedy nad dokumentacją kolejnych przypadków sztab psychologów, którzy sporządzili tzw. profil poszukiwanego - ile najpewniej ma lat, jakiego miał ojca, z jakich sfer się prawdopodobnie wywodzi i tak dalej. Potem zaprzęgnięto do roboty komputery, które pod kątem zgodności z zadanym profilem sprawdziły pół miliona mieszkańców okolicy. Policjantom zostało tylko wybrać się do umieszczonych w pierwszej dziesiątce i sprawdzić, co który z nich robił w krytycznych dniach.

Bez trudu ustalono, że facet umieszczony na liście z numerem drugim to właśnie ten, o którego chodziło. (Na marginesie pytanie do psychologów - a co z tym pierwszym? Może i jeszcze nikogo nie zgwałcił, ale czy z takim profilem nie należało go zamknąć prewencyjnie?) W tej chwili takie postępowanie to już policyjny standard; jak dowiaduję się z prasy, nawet w Polsce. Detektyw zmienia się w wyrobnika, którego zadaniem jest zebrać dane, wrzucić je do komputera, a następnie aresztować wskazaną osobę. Mam przyjaciela, matematyka, który zajmuje się właśnie analizą statystyczną i - jak to bywa z entuzjastami - opowiada mi przeróżne cuda, które można za pomocą tej jego ukochanej analizy osiągnąć. Nie do końca rozumiem, gdy mówi o jakichś rachunkach macierzowych czy pacierzowych - nawet nie powtórzę - ale co do sprawy podstawowej przekonał mnie łatwo: w dużej bazie danych można zawsze znaleźć także informacje, które nie były tam bezpośrednio zapisywane. Żeby użyć przykładu prostego - kilka lat temu w Niemczech wycofano ze sprzedaży książki telefoniczne na CD-ROM-ach, bo indeks, pozwalający wyświetlić sobie na przykład wszystkich lekarzy, adwokatów etc. okazał się świetnie wskazywać bandytom, w jakiej okolicy najlepiej szykować skok. Teraz CD-ROM z telefonami wyświetla tylko nazwiska w porządku alfabetycznym.

A przecież te ogromne ilości informacji, jakie bez trudu pozwala ściągnąć Internet, to dla zdolnego matematyka otwarta księga ksiąg. Z błahych danych o stosowaniu nawozów sztucznych może wyczytać informacje o planowanych atakach terrorystycznych, z monitorowania transakcji w sieciowych sklepach wyciągnie więcej, niż dałaby rozgałęziona siatka szpiegów. Trochę strach o tym myśleć, ale przynajmniej jedno mnie, jako autora, pociesza: że powieść kryminalną trzeba będzie zacząć tworzyć od nowa.