Pięści, kolana, łokcie

Dyplomatyczne - jeśli można je tak określić - zdolności George Boutros odziedziczył zapewne po ojcu prawniku, który pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych Libanu. Być może dorastanie w wojennym Bejrucie sprawiło, iż niestraszna mu dzisiaj żadna konfrontacja. George Boutros miał 15 lat i uczęszczał do prywatnej szkoły w Bejrucie, gdy w Libanie wybuchła wojna domowa. Lekcje często odwoływano, czasem na całe tygodnie. Pozycja ojca oznaczała, że nastoletni George był potencjalnym celem ataku radykalnych frakcji zwalczających się w kraju ugrupowań, na dalszą naukę więc wysłano go wraz z dwiema siostrami do Paryża. Rodzice pozostali w Bejrucie.

George miał nadzieję na studia w kraju, ale sytuacja w regionie nigdy nie uspokoiła się na tyle, by jego powrót był możliwy. Jak nie uliczne strzelaniny w ogarniętym wojną domową Bejrucie, to wojna z Syrią lub Izraelem. Dlatego w 1979 r. młody George, który ledwo dawał sobie radę z luźną rozmową po angielsku, zapisał się na Uniwersytet Berkeley. Na wakacje zawsze wracał do Bejrutu, gdzie czasami spędzał kilka dni z rzędu zabarykadowany we własnym domu. Po uzyskaniu tytułu magistra inżyniera na Uniwersytecie Berkeley wrócił do rodzinnego miasta i podjął pracę w firmie projektowo-inżynieryjnej. Wówczas po raz kolejny o jego losach zadecydowały sprawy międzynarodowe. "Wojna wybuchła na nowo, a mnie w ostatnim momencie udało się wyjechać do Stanów, by tam zastanowić się nad moją przyszłością" - wspomina. To właśnie wtedy porzucił nadzieję na powrót na Bliski Wschód.

W 1984 r. zapisał się na Wydział Zarządzania im. Andersona Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, nie mając pojęcia, czym jest bankowość inwestycyjna. Ale właśnie w tym czasie wszystkie gazety pełne były informacji o fuzjach, wrogich przejęciach, wykupach z zastosowaniem dźwigni finansowej i innych historiach podboju z bankowcami od inwestycji w rolach głównych. "Szczerze mówiąc, imponowało mi to" - mówi. W 1986 r., kiedy zaoferowano mu pracę młodszego specjalisty bankowego w dziale fuzji w banku Morgan Stanley w Nowym Jorku, nie zmarnował tej szansy.

Od początku wiedział, że odkrył swoje powołanie. Podobał mu się wir zdarzeń, napięcie, praca nad wartymi wiele miliardów dolarów transakcjami, których skutki były odczuwalne dla rynku. Już na starcie wyrobił sobie markę osoby, która nigdy się nie poddaje, niezależnie od tego, jak bardzo złożona czy ryzykowna jest to transakcja. Sam o sobie mówi, że jako młody, szeregowy pracownik był zdecydowanie bardziej odważny niż obecnie. Joe Josephson, który przyszedł do banku Morgan w dwa lata po George'u Boutrosie, od razu zwrócił na niego uwagę. "George wyróżniał się nawet w takim molochu jak Morgan Stanley" - dodaje.