Nocny stróż wolności

Rewolucję informacyjną niekiedy stawia się w jednym szeregu z rewolucją neolityczną czy przemysłową. Wiele zmian o charakterze globalnym wydaje się dziś nieodwracalne i w dalszej perspektywie - dla ludzkości zbawienne.

Rewolucję informacyjną niekiedy stawia się w jednym szeregu z rewolucją neolityczną czy przemysłową. Wiele zmian o charakterze globalnym wydaje się dziś nieodwracalne i w dalszej perspektywie - dla ludzkości zbawienne.

Wziąwszy bowiem pod uwagę groźbę totalitaryzmu, to - jak słusznie wskazuje Leszek Kołakowski - trudno założyć, że na zawsze znikła ona z naszego życia, lecz jej hipotetyczny powrót dzisiaj musiałby nastąpić w nowej, nieznanej nam postaci, gdyż: "Jednym z fundamentów komunizmu był absolutny monopol informacji i komunikacji. Współcześnie nie jest to możliwe, gdyż instrumenty informacji i komunikacji są nadmiernie rozproszone".*

Autorzy poruszający problemy rewolucji informacyjnej nie tylko zgadzają się, że jest ona ważnym gwarantem naszej wolności, ale także co do tego, iż możliwości, jakie daje, nie są do końca wykorzystane. Nawet pomijając tak krytyczne głosy, jak Stanisława Lema, uznające Internet za zmarnowaną szansę na łatwy dostęp do rzetelnej i wartościowej informacji i w gruncie rzeczy za śmietnik informacyjny, powstający obraz nie nastraja optymistycznie. Przykładowo, w jednej z uchwał Sejmu napisano, że ani obowiązujący system prawny, ani polityka rządu "nie tworzą dostatecznych warunków, by w pełni wykorzystać możliwości rozwoju społeczeństwa informacyjnego". Pewne nadzieje można żywić co do zobowiązań nałożonych przez Radę Ministrów głównie na Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, zgodnie z którymi 30 kwietnia 2001 r. upływa wyznaczony termin złożenia zbiorczego planu rozwoju teleinformatyki i jej zastosowań w administracji rządowej, czy Ministra Łączności do przedstawienia do 31 marca 2001 r. "Strategii rozwoju społeczeństwa informacyjnego w Polsce na lata 2001-2006 - ePolska".

Mierny poziom zastosowania nowych technologii nie ogranicza się wyłącznie do świata polityki. Również elity intelektualne, środowiska naukowe itp. mają w tym względzie nikły udział, co za Pawłem Wimmerem pozwala powtórzyć, że dzisiejsze czasy to "era informacyjnego barbarzyństwa". Właśnie Paweł Wimmer zwraca uwagę na paradoksalną sytuację, kiedy to naukowcy chętniej analizują teoretyczne aspekty zachodzących zmian, niż wnoszą swój wkład w "wypełnienie treścią", czyli wynikami tychże obserwacji, choćby Internetu. Elity cechuje swego rodzaju automatyzm, wyrażający się przeświadczeniem o postępie dokonującym się (używając języka Stanisława Brzozowskiego z XIX w.) stale, samoistnie i bez naszego udziału. Istotą zagadnienia są zatem nie tylko ogromne przecież możliwości oferowane przez nowe technologie, ale ich optymalne wykorzystanie i użytek, jaki z nich zrobimy.

"Internet - fenomen społeczeństwa informacyjnego", pozycja wydana pod koniec ub.r. nakładem Edycji św. Pawła, daje powody do optymizmu, tym bardziej że w jego tworzenie zaangażowane są, obok grupy niezależnych ekspertów, zarówno środowiska polityczne (członkowie Poselskiego Zespołu na rzecz Społeczeństwa Informacyjnego), jak i naukowe, skupione przy Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.