Kto powinien zarządzać Internetem?

W odbywającej się na początku grudnia konferencji World Summit on the Information Society over Internet (w Genewie) nie doszło co prawda do żadnych rozstrzygnięć, ale rządy poszczególnych krajów zasygnalizowały, że czas rozpocząć poważną dyskusję na temat przyszłości tej największej ogólnoświatowej sieci komputerowej.

Chodzi tu głównie o to, kto powinien zarządzać Internetem – amerykańska (właściwie półprywatna) organizacja ICANN, czy też inny podmiot reprezentujący cały świat (np. International Telecommunication Union lub jedna z agend ONZ). Za tą pierwszą opcją opowiadają się rządy państw zachodnich, a za drugą pozostali uczestnicy konferencji.

Wszystkie strony zgodziły się co do jednego – sprawa jest pilna, ale należy się nad nią poważnie i na spokojnie zastanowić i wrócić do tematu za rok.

ICANN forsuje tzw. biznesowy model Internetu, podczas gdy wiele krajów i ONZ opowiada się za modelem społecznym. I to jest główną kością niezgody.

Sprawa jest poważna biorąc pod uwagę fakt, że Paul Twomey (stojący na czele ICANN) został niedawno bezceremonialnie wyproszony z konferencji poświęconej przyszłości Internetu, zorganizowanej i sponsorowanej przez ONZ. Po incydencie rozgoryczony Twomey powiedział, że w spotkaniach organizowanych przez ICANN udział może wziąć właściwie każdy. Nie wspomniał jednak o tym, że ICANN podejmuje ważne decyzje wcześniej w ramach kuluarowych uzgodnień, a oficjalne spotkania ICANN to tylko formalność.

Administracja amerykańska i ICANN nie zostali też umieszczeni na liście gości zaproszonych na grudniową konferencję International Chamber of Commerce, na której omawiana będzie kwestia przyszłości Internetu. Konflikt trwa więc dalej i jak na razie trudno o konsensus.