E-prawo do niewiedzy?

Polski Internet będzie w kwestii regulacji praw autorskich przypominał Dziki Zachód, dopóki nie pojawią się dokładne regulacje i... sądowe precedensy.

Polski Internet będzie w kwestii regulacji praw autorskich przypominał Dziki Zachód, dopóki nie pojawią się dokładne regulacje i... sądowe precedensy.

O tym, że porównanie nie jest zbyt przesadzone, świadczą fakty. Ilu jest w Sieci stróżów prawa autorskiego? Doprawdy, niewielu... Nawet najwięksi wydawcy, utrzymujący kosztowne zespoły redakcyjne przygotowujące aktualności, czy artykuły przeznaczone jedynie do zamieszczenia w Internecie nie angażują w ich ochronę dużych środków.

"Mamy dwie osoby, które zajmują się monitorowaniem potencjalnych podejrzanych" - stwierdza Bogdan Wiśniewski z PAP Net. Przeważnie też wydawcy nie stosują specjalnie zaawansowanych metod. "Porównujemy po prostu teksty wychodzących depesz z tekstami artykułów pojawiających się w Internecie. W przypadku stwierdzenia faktu nieuczciwego wykorzystania depeszy sprawa jest automatycznie kierowana do notariusza, który potwierdza zbieżność oryginału ze zrzutem z owej strony i uzyskujemy dowód do wykorzystania w sądzie" - opowiada Bogdan Wiśniewski.

Decyduje przypadek

O wykryciu bezprawnego wykorzystania własnej zawartości, wydawcy dowiadują się więc najczęściej zupełnie przypadkiem. Choćby wtedy, gdy o możliwość zamieszczenia na swojej stronie pełnej wersji tekstu artykułu zwraca się właściciel jakiejś firmy. Na negatywną odpowiedź reaguje: "Tak? A dlaczego wobec tego udostępniliście ten artykuł w serwisie online mojej konkurencji?"

Jak często zdarzają się tego typu incydenty? Według Bogdana Wiśniewskiego, stwierdzenie faktu kradzieży zawartości PAP-u ma miejsce średnio 5 - 6 razy na dwa tygodnie. Najczęściej sprawcy zasłaniają się nieznajomością przepisów prawa. To zwykle wiarygodne wytłumaczenie w przypadku małych, hobbystycznych witryn.

"Powody "przeklejania" na innych stronach naszych artykułów są różne - przeważnie, w przypadku niedużych witryn niekomercyjnych jest to działanie nieświadome. Jeżeli są to hobbyści, a nasz autor wyrazi zgodę, nie stawiamy przeszkód do wykorzystania materiału" - mówi Marek Kopyt, szef internetowego wydania Rzeczpospolitej.

W praktyce, jak mówią przedstawiciele największych wydawców, wystarcza krótka wymiana korespondencji. Być może więc jednak "jest świadomość w narodzie". Potwierdza to, jak zauważa w przypadku "Rzepy" Dorota Gajos, zaobserwowana duża popularność internetowej strony precyzującej prawa autorskie tego wydawcy do zamieszczonych w serwsie treści.

Reagujemy groźnym pomrukiem

Kolejne kroki to przekazanie informacji o przygotowaniach do skierowania sprawy do sądu. "Reagujemy groźnym pomrukiem tylko wtedy, gdy proceder dotyczy dużych firm. W 90% przypadków taki pomruk wystarcza" - mówi Bogdan Wiśniewski.

Jak wynika z obserwacji naszych rozmówców, duże firmy i główne portale, nie pozwalają sobie na tego typu zachowania. To istotna zmiana od czasów początku rynku portalowego na przełomie 1997 i 1998. Niestety, wciąż zdarza się, że, szczególnie przyparte do muru brakiem treści portale "ze środka tabeli" wykorzystują cudzą zawartość, bez zachowania wymogów prawa autorskiego.