E-Polska w stanie surowym

Wystawianie kwalifikowanych certyfikatów wymaga uzyskania akredytacji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Minister szczegółowo określa warunki, jakim musi sprostać firma świadcząca akredytowane usługi certyfikacyjne. Jest to zatem pomysł na rynek mocno reglamentowany.

Dlatego wspieram poselski projekt podpisu elektronicznego. Może jest gorzej opracowany w szczegółach technicznych, ale to rzecz wtórna i do naprawienia w toku obróbki parlamentarnej. Ważne, że wziął się z odmiennej filozofii. Żeby wejść na rynek i wydawać certyfikaty kwalifikowane, wystarczy spełnić wymogi ustawy i zarejestrować działalność w Krajowym Urzędzie Akredytacji. Znowu, niestety, centralny urząd, ale nie sposób tego obejść, a pociechą winna być likwidacja Ministerstwo Łączności, które spełni swoją misję po prywatyzacji TP SA i wyłonieniu rozmaitych agend regulacyjnych.

Projekt poselski zgodny jest z logiką nowej ustawy o działalności gospodarczej, która ogranicza pole zezwoleń i koncesji. Bliżej mu także do dyrektywy Unii Europejskiej, opartej na zasadzie wolności usług i dobrowolnej akredytacji. A to rzecz ważna, gdyż nowe reguły ustanawiane w Polsce powinny nas zbliżać do Europy, by zaoszczędzić naszym firmom trudu i pieniędzy wykupywania certyfikatów poza granicami. Wierzę, że w toku pracy obroni się filozofia projektu poselskiego. Trzeba jeszcze zdążyć przed wyborami, czyli wykorzystać w pełni pierwsze półrocze 2001 roku...

Umocowanie podpisu elektronicznego to zaledwie wstęp do stanowienia reguł nowej ekonomii. Należałoby przyjrzeć się sprawie całościowo. Zaczynając od obowiązującego słownika, gdyż dzisiaj w obiegu są terminy angielskie, co przypomina niemoc polskiego języka wobec świata nowoczesnych finansów na progu lat 90. Wtedy także brakowało polskich odpowiedników dla bezliku usług, produktów i profesji, jakie wytworzyła zachodnia ekonomia za żelazną kurtyną, pod naszą nieobecność. Słownik Internetu będzie zatem mieszanką polsko-angielską, ale czytelne reguły gry zakładają przyjęcie w miarę precyzyjnych definicji. Dalej, trzeba obejrzeć pod tym kątem kodeksy cywilne, karne, handlowe i administracyjne. Wiadomo bowiem, że ekspansja elektronicznych nośników informacji niesie nowe zagrożenia praw obywatelskich. Wstępną odpowiedzią jest ustawa z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, ale pozostaje rozległa sfera ochrony praw autorskich i własności intelektualnej. Słowem, wkraczając w XXI wiek, otwieramy zarazem nową dziedzinę regulacji.

Jeśli chcemy pomóc nowej ekonomii, a nie jej zaszkodzić, trzeba uszanować liberalną zasadę legislacyjnego minimum - czyli uwierzyć w twórczą moc ludzkiej inicjatywy i wolności!