Duże nadzieje, niemałe zagrożenia

Coraz więcej mówi się o zagrożeniach związanych z nadmierną restrykcyjnością polskiej Ustawy o podpisie elektronicznym, działającą na niekorzyść firm, świadczących usługi z nim związane, zwłaszcza wystawców kwalifikowanych certyfikatów cyfrowych. Przynajmniej część tych obaw jest demonizowana.

Z Ustawą o podpisie elektronicznym wiązano w Polsce ogromne nadzieje. Pierwszy rok jej obowiązywania upłynął na ogromnych inwestycjach. Dziś nadszedł czas na ich rekapitulację, jednak perspektywy nie wyglądają zbyt zachęcająco. Administracja państwowa, która mogłaby być sektorem stymulującym wykorzystanie podpisu elektronicznego, nie ma spójnej polityki w tej dziedzinie. Przedstawiciele biznesu nie dostrzegają większych korzyści płynących ze stosowania e-podpisu. Sektor bankowo-finansowy nieśmiało podejmuje pierwsze próby, ale chyba bez wiary w to, że podpis elektroniczny może zastąpić inne sposoby uwierzytelniania klientów.

Zdaniem niektórych fachowców przyczyn tego stanu rzeczy należy poszukiwać w bardzo rygorystycznej Ustawie o podpisie elektronicznym, która zmusiła firmy do poniesienia kilkudziesięciomilionowych nakładów na stworzenie ośrodków certyfikacyjnych i w ten sposób pośrednio wymusiła na nich konieczność podyktowania wysokich cen za wystawienie certyfikatów. "W przypadku biznesu podstawową barierą w wykorzystaniu technologii jest cena. Skoro mogą oni skorzystać z tańszych metod uwierzytelnienia - chociażby szyfrowania za pomocą klucza SSL - to stosują rozwiązania alternatywne" - mówi Mariusz Pawłowski z firmy Ernst & Young, świadczącej usługi związane z audytem ośrodków certyfikacyjnych wg standardów WebTrust.

Więcej w tygodniku Computerworld nr 24/2003 (data wydania 16 czerwca br.)