Co po Yahoo?

Po tym, jak Microsoft stwierdził, że nie ma zamiaru kupować Yahoo!, wiele osób, od analityków po blogerów, zastanawia się, co koncern z Redmond ma zamiar zrobić z gotówką, którą chciał przeznaczyć na zakup portalu. Oraz, co ważniejsze, w jaki sposób Microsoft chce konkurować z Google'em...

Pojawiły się m.in. informacje, że firma Gatesa zakupi tylko wyszukiwarkę Yahoo! (Yahoo Search), zaś pozostałe 20 miliardów dolarów przeznaczy na przejęcie Facebooka. Oczywiście Mark Zuckerberg nie zmienia zdania i wciąż mówi o tym, że chce, by serwis pozostał niezależny, jednak 20 miliardów USD może być bardzo przekonującym argumentem.

A Facebook może być łakomym kąskiem. Serwis pod względem liczby użytkowników ustępuje tylko witrynie MySpace. Jednak ma nad nią tę przewagę, że szybko przybywa w nim nowych kont, a jego użytkownicy są wyjątkowo aktywni i zaangażowani.

Nabycie Facebooka dałoby Microsoftowi kolejnych 60 milionów użytkowników. Znany bloger, Robert Scoble, sugeruje, że w ten sposób Microsoft mógłby odciąć Google'a od sporej ilości informacji krążącej w Internecie. Scoble zakłada jednak, że firma z Redmond chciałaby, żeby Facebook pozostał zamknięty. To jednak będzie wyjątkowo trudne. Serwisy społecznościowe stają się coraz bardziej otwarte, trwają prace nad mechanizmami ułatwiającymi automatyczne przenoszenie profili pomiędzy różnymi serwisami, więc ewentualne utrzymanie zamkniętego Facebooka byłoby bardzo trudne.

Warto też zapytać, czy Facebook jest w ogóle Microsoftowi do czegoś potrzebny. Koncern sprzedał przecież ponad 140 milionów kopii Windows Visty z zainstalowanym IE7, w którym domyślnie ustawiono wyszukiwanie w Live Search. Nie pomogło to jednak koncernowi w podboju Internetu, więc 60 milionów użytkowników Facebooka wcale nie musi stanowić decydującej siły.

Na razie widać wyraźnie, że koncern Gatesa nie ma pomysłu na Internet. Rozważania o zakupie przezeń Facebooka to jedynie czyste spekulacje. Google nie ma się czym martwić. Przynajmniej na razie, gdyż Microsoft z pewnością nie powiedział ostatniego słowa i wciąż nie wiemy, jakie ma plany na przyszłość...

Tekst jest tłumaczeniem felietonu Larry'ego Borsato, dziennikarza magazynu The Industry Standard.