W punkcie wyjścia

Po ponad 20 majowych sesjach inwestorzy znaleźli się w punkcie wyjścia. W pierwszej połowie miesiąca nastąpił kilkuprocentowy spadek, w drugiej przyszło wzrostowe odreagowanie, które sprawiło, że miesięczny bilans wychodzi mniej więcej na zero.

Po ponad 20 majowych sesjach inwestorzy znaleźli się w punkcie wyjścia. W pierwszej połowie miesiąca nastąpił kilkuprocentowy spadek, w drugiej przyszło wzrostowe odreagowanie, które sprawiło, że miesięczny bilans wychodzi mniej więcej na zero.

O stagnacji, która zapanowała w maju na warszawskim parkiecie, najlepiej świadczą niewielkie zmiany wartości indeksu TechWIG, głównego miernika koniunktury na giełdowym rynku IT. W skali miesiąca TechWIG wzrósł zaledwie o 2%, kończąc miesiąc mniej więcej 50 pkt. poniżej psychologicznej bariery 1 tys. pkt. Ten symboliczny wzrost dość wiernie oddał nastroje panujące na innych rynkach światowych. Indeks Nasdaq, choć spisał się nieco lepiej niż jego polski odpowiednik, zyskał na wartości w skali miesiąca mniej niż 4%.

W punkcie wyjścia
Niewielkie zmiany TechWIG-u odzwierciedliły zachowanie kursów poszczególnych spółek. W niezbyt wielkim stopniu - najwyżej o 3% - zmieniły się w minionym miesiącu ceny m.in. Agory, ComArchu, ComputerLandu, Telekomunikacji Polskiej, Softbanku i Prokomu. Gdyby nie spory wzrost Elektrimu (zdrożał o ponad jedną czwartą), a z drugiej strony także spadki 15-20-proc. cen Optimusa i Netii, to sytuację na parkiecie można by określić jako status quo.

Ale ten, kto patrząc na niewielkie zmiany cen polskich akcji technologicznych pomyślałby, że w maju na rynku nie zdarzyło się nic ciekawego, byłby w dużym błędzie. Monotonny wydawał się tylko początek miesiąca. Z powodu świąt 1 i 3 maja w pierwszym tygodniu, zamiast pięciu sesji, odbyły się tylko trzy, co skwapliwie wykorzystała większość inwestorów, udając się na majówkę. Ci gracze, którzy mimo znakomitej pogody za oknem zdecydowali się pozostać na parkiecie, częściej sprzedawali akcje, niż je kupowali.

Spadek był, na szczęście, dość ospały, a nasi rozleniwieni inwestorzy patrzyli na Nasdaq, gdzie wcale nie było ciekawiej niż u nas. Wprawdzie "wskaźnik aktywności nieprodukcyjnej", czyli miernik koniunktury w sektorze usług, obniżył się w kwietniu do poziomu najniższego od 1997 r., nie wywołało to żadnego załamania w USA. Posiedzenie zarządu amerykańskiego Fed, na którym mogła nastąpić kolejna obniżka stóp procentowych, przewidywane było dopiero na 15 maja, inwestorzy nie wykonywali więc zbyt gwałtownych ruchów, czekając na "piętnastego".

Ożywienie na warszawskiej giełdzie w postaci przyspieszenia spadków przyniósł dopiero drugi majowy tydzień. Najbardziej niepokojący był fakt, że przecena nie wynikała ze szczególnie negatywnych informacji z otoczenia naszej giełdy. Na rynku po prostu nie było popytu, który mógłby pociągnąć kursy w górę. Większość inwestorów grała bardzo zachowawczo, wyczekując na wyjście rynku z marazmu i ograniczając zakupy do minimum. Nastrojów nie poprawiały też słabe wyniki finansowe największych spółek za pierwszy kwartał.

Kursy spadały aż do połowy miesiąca. Inwestorom trudno było znaleźć powód, dla którego mieliby nagle zacząć zmasowane zakupy. Po wzroście inflacji w kwietniu na duże obniżki stóp procentowych nie ma co liczyć, koniunktura w gospodarce słabnie, a nie najlepsze wyniki największych spółek w pierwszym kwartale też nie zachęcają

do napełniania portfeli akcjami.