Tydzień z Internet Standard

Do sądu w Nowym Jorku wpłynął wniosek o uznanie współudziału IBM w Holocauście, oparty na materiale zgromadzonym w bestsellerowej książce Edwina Blacka „IBM i holocaust”.

Autor książki stwierdza, że opracowany przez IBM system Hollerith, oparty na technologii kart perforowanych, używany był w ewidencjonowaniu ludności niemieckiej i krajów okupowanych. W ten sposób produkt IBM dopomógł w procesie ludobójstwa. Wniosek został skierowany do tego samego sądu, do którego już wcześniej wnosiły oskarżenia ofiary nazizmu. Czyżby preferencje i światopogląd nowojorskich sędziów gwarantował prawnikom wygraną? Ich zdolność do znalezienia kolejnego koncernu, z którego da się „wydoić” kilka dolarów jest zadziwiająca.

Nie budzą takich kontrowersji inne słynne procesy z rozliczeniowego cyklu. Banki szwajcarskie faktycznie przywłaszczyły sobie lokaty, które wedle prawodawstwa wszystkich krajów należne były spadkobiercom ofiar. Koncerny niemieckie rzeczywiście wykorzystywały pracę robotników przymusowych, którym należy się odszkodowanie za budowę, wbrew woli, potęgi Volksvagena czy Siemensa.

Logicznym następstwem oskarżenia koncernu informatycznego powinno być oskarżenie producentów wagonów kolejowych i szyn kolejowych, tartaków produkujących podkłady kolejowe i cementowni, które wyprodukowały cegły, z których zbudowano komory gazowe itd. Delikatnie mówiąc wydaje się to przesadą. Tak samo jak oskarżenia pod adresem IBM.

Firma i jej niemiecki oddział bez wątpienia dostarczała rozwiązania do ewidencjonowania ludności. Jak udowodnić, że działał w zamyśle świadomego współuczestnictwa w zbrodni? Od kiedy postępowanie nazistów można uznać za zbrodnię? Doszli oni do władzy w 1933 r. i do czasów wojny z rządem czy niemieckimi firmami robił interesy cały świat, mimo iż represje względem różnych grup obywateli niemieckich narastały. Ludobójstwo masowo rozpoczęło się dopiero podczas wojny, ale tak naprawdę ujawnione jego skalę dopiero po jej zakończeniu. Gdzie więc wina IBM, który już dawno z Niemcami nie współpracował?

Odrębną sprawą jest ocena zawartości książki Edwina Blacka. Powinni jej dokonać historycy. Czym innym zaś ocena postawy prawników, którzy z tragedii uczynili sobie żerowisko. Bardzo ciekawe jaki wyrok wyda sąd. Jeżeli przychyli się do argumentacji aktu oskarżenia, to drżyj Ameryko.