Tydzień z IS

Prysnął mit „nowej gospodarki”, niepodatnej ponoć na prawa ekonomii. Szef amerykańskich rezerw federalnych otrąbił koniec fazy wzrostowej.

Szaleństwo związane ze spółkami internetowymi i IT zostało zdemaskowane już dawno. Nadmiar wolnego pieniądza na rynku a zatem trudności z jego korzystnym ulokowaniem spowodowały szturm na giełdy. I to szturm nie tylko instytucji finansowych i zawodowych inwestorów ale także tzw. drobnych ciułaczy, którzy nie zawsze chcieli korzystać z pośrednictwa specjalistów. Coraz bardziej zaawansowane usługi brokerskie, w tym składanie zleceń przez Internet, bardzo ułatwiała ich napływ na giełdę. Ta kategoria graczy była szczególnie podatna na niezbyt realistyczną wizję kokosowych zysków z inwestycji giełdowych, opartych wyłącznie na spekulacyjnej zwyżce kursu, nie mającej potwierdzenia w analizie fundamentalnej.

Znalazło się wielu żądnych sławy analityków, którzy (być może w dobrej wierze), podsycali te miraże, wymyślając nowe metody analizy spółek giełdowych, oparte nie na poziomie zysków, ale na poziomie strat, które generowała większość najmodniejszych dotcomów. Głosy ponurych realistów nie mogły się przebić przez gorączkowy wrzask entuzjastów.

Jednak z czasem zaczęło przychodzić otrzeźwienie a za nim bessa na giełdzie w 2000 r. Dla odmiany zaczęto się wsłuchiwać już nie tylko w głosy realistów ale i skrajnych pesymistów, którzy zaczęli dochodzić do wniosku, że Internet był modą „jednego sezonu” i właściwie nie ma znaczenia dla gospodarki, ponieważ radio, telewizja i gazety dobrze się trzymają, ludzie wolą czytać papierowe książki, ubrania chcą przymierzyć, telefony komórkowe zawsze będą miały wyświetlacze zbyt małe dla internautów, a w ogóle liczba tych ostatnich maleje. Ze skrajności w skrajność...

Może jednak wypadałoby zauważyć, że „oszaleli” nie tylko drobni gracze giełdowi, ale i profesjonalni inwestorzy, którzy zaczęli finansować słabe, delikatnie mówiąc, przedsięwzięcia internetowe byle, nie daj Bóg, nie wyprzedziła ich konkurencja, nie zmonopolizowała rynku i nie zgarnęła wszystkich zysków, śmiejąc się w nos ostrożnym konkurentom. Faktycznie trudno zaprzeczyć, że inwestorzy wobec ogólnej gorączki nie mogli sobie pozwolić na ryzyko pozostania poza rynkiem, który przecież rzeczywiście przynosi dochody. Oczywiście przy skali inwestycyjnej idącej w setki miliardów dolarów musiały się zdarzyć niepowodzenia, w tym także poważne, które zdmuchnęły wczorajszy optymizm.

Tymczasem „stara gospodarka”, która była w istocie motorem rozwoju „nowej”, a nie jej starszą i brzydszą siostrą, w rytm normalnego cyklu ekonomicznego powoli zwalniała . Poprzedni kryzys gospodarczy mieliśmy 14 lat temu . Czy pora już na nowy, który wstrząśnie światową gospodarką i oczyści ją? Kryzys giełdowy jest na ogół dobrym prognostykiem kryzysu gospodarki, a czym jak nie kryzysem nazwać spadek cen akcj o 70 - 80 proc. Dotknął on wprawdzie na razie firm „nowej gospodarki” ale jakoś nie widać nowych liderów na parkietach.

Trudno powiedzieć czy kryzys się już zaczął i jak będzie wyglądał. Rację mają ci, którzy uważają, że co bardziej szczegółowe prawa ekonomii nie przystają do świata wolnego przepływu kapitału i siły roboczej, ponadnarodowych koncernów, Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które to instytucje i zjawiska skutecznie łagodzą dolegliwości kryzysu, byle by tylko nie starały się stawać im na drodze. Popyt i podaż będą obowiązywały zawsze. Jeżeli zatem nadeszła już późna jesień, to zima pewnie będzie łagodna, a po niej jak zwykle... wiosna.