Tydzień z IS

Kraje OECD zamierzają obłożyć podatkiem komercyjną dystrybucję plików multimedialnych i aplikacji komputerowych. Postępujący nieuchronnie za fiskalizmem państwowy nadzór Sieci wróży koniec internetowej wolności.

Projekty OECD to kolejny dowód, że rządy wielu państw „boli” internetowa swoboda czy też nawet anarchia. Już dawno mówiło się o opodatkowaniu komercyjnej działalności w Internecie, ponieważ ministrowie finansów głodnym wzrokiem patrzyli na kolosalne kwoty, jakimi obraca się w e-biznesie i chcieli uszczknąć z nich co nieco na zasilenie wiecznie niedopiętych budżetów.

Do tej pory powstrzymywali się od tego, ponieważ ściganie przez urzędy skarbowe internetowych przedsiębiorców było bardzo trudne. Zarejestrowani w jednych krajach sprzedawali towary w innych (np. Amazon sprzedaje na rynku japońskim kilkadziesiąt milionów książek rocznie za pośrednictwem swojej amerykańskiej witryny). Śledzenie międzynarodowych przepływów gotówki nie było proste.

Rozwój nowej gospodarki i postęp technologiczny sprzyjają jednak zakusom fiskusa. Pojawiają się coraz doskonalsze systemy śledzenia internetowej aktywności, e-biznes przynosi coraz wyższe dochody, operują w nim coraz większe i coraz poważniejsze przedsiębiorstwa, „stara gospodarka” buduje przyczółki w Internecie, coraz liczniejsze rzesze przeciętnych obywateli korzystają z wirtualnego handlu. To wszystko razem powoduje, że Internet staje się powoli taką samą sferą naszego życia jak wszystkie inne, w których przecież, z mniejszą lub większą ochotą, godzimy się na ingerencję państwa, w tym jego fiskalnego ramienia.

Z tych też powodów nie oburza nas tak bardzo coraz silniejsza tendencja prawnego regulowania Internetu. Nie tylko widzimy potrzebę wprowadzenia potrzebnych dla internetowej gospodarki rozwiązań jak podpis elektroniczny, ale nawet godzimy się na tak drakońskie regulacje, dotyczące monitorowania Internetu, jakie wprowadzono w Wielkiej Brytanii i o jakich myślą także polskie służby porządku publicznego. Ponieważ takowe regulacje funkcjonują w „realnym” świecie, czemu by nie miały obowiązywać także w wirtualnym? Przeciwko tej tendencji buntuje się garstka sentymentalnych pionierów Internetu, którzy z łezką w oku wspominają niegdysiejszą swobodę a także przedsiębiorcy, którym państwo rzadko kiedy ułatwia życie.

Paradoksalnie koniec internetowej swobody można uznać za zwycięstwo idei Internetu i za cenę jaką musiał zapłacić za wyjście z getta, ograniczającego go tylko do wąskiego kręgu odbiorców.