Tworzenie odrębnego „prawa internetowego” nie ma sensu

O zawiłościach kwestii prawnych związanych z Internetem rozmawiamy z Tadeuszem Piątkiem z kancelarii Allen&Overy.

Chciałbym zapytać, skąd się bierze Pana doświadczenie prawnicze w zakresie Internetu? Czy wyrosło, przynajmniej w jakiejś mierze, na gruncie polskim? Czy w naszym kraju jest duże zapotrzebowanie na takich specjalistów jak Pan?

Moje doświadczenie w dziedzinie Internetu bierze się stąd, że jako radca prawny mam do czynienia z problematyką telekomunikacyjną od 15 lat, a od blisko 10 lat z informatyczną. Jakiś czas temu rozszerzyłem te zagadnienia o prawo własności przemysłowej. Odpowiada to potrzebom konwergencji mediów, który to proces właśnie obserwujemy. Daje mi to niezłą podstawę w zakresie możliwości rozpoznawania problemów prawnych związanych z Internetem . Zainteresowanie tą problematyką było dla mnie zupełnie naturalne. Jestem polskim prawnikiem, więc moje doświadczenia wyrastają z obszaru polskiego. Od ośmiu lat praktykuję w zespołach międzynarodowych, mam liczne kontakty z kolegami za granicą a także staram się śledzić literaturę prezentującą tę problematykę. Na świecie bardzo dużo się dzieje i można z tych doświadczeń skorzystać. Zresztą nie można zajmować się w izolacji Internetem, który ze swej natury jest kosmopolityczny. Zainteresowanie tą dziedzina szybko rośnie, zwłaszcza w ostatnim roku. Mam wrażenie, że masa krytyczna została przekroczona. Wraz z rozwojem biznesu związanego z Internetem będą pojawiały się prawne problemy specyficzne dla tej dziedziny.

Czy sądzi Pan, że można stworzyć jednolite „prawo internetowe” regulujące wszystkie (czy też większość) jego aspektów? Jeżeli tak, to czy jest to rozwiązanie optymalne?

Moim zdaniem tworzenie odrębnego "prawa internetowego" nie jest możliwe i nie ma to większego sensu. Internet jest nowym medium, które wkracza we wszystkie ważne dziedziny życia. Czy zatem należałoby stworzyć dla nich odrębny system prawa? Trudno sobie wyobrazić istnienie oddzielnego systemu prawa związanego z użyciem Internetu jako sposobu komunikowania się obok systemu prawa "tradycyjnego". Obecnie tego rodzaju pomysły nie są rozważane.

Czy 11-miesięczne opóźnienie Polski w stosunku do Unii Europejskiej w przygotowaniu ustawy o podpisie elektronicznym to w praktyce legislacyjnej dużo? Czy uważa Pan, że istnieje możliwość wejścia tej ustawy w życie w lipcu przyszłego roku, jakby tego chciało Ministerstwo Gospodarki?

Pytanie nawiązuje do daty przyjęcia dyrektywy UE z dnia 13 grudnia 1999 r. w sprawie podpisu elektronicznego. Gdyby analogiczna polska ustawa została przyjęta dzisiaj, wówczas moglibyśmy mówić o 11 miesiącach różnicy a i to jedynie w dziedzinie ustawy o podpisie elektronicznym, poza którą znajduje się szereg innych zagadnień. Powoduje to, że sama ustawa o podpisie elektronicznym (aczkolwiek niezmiernie ważna) nie rozwiąże wszystkich potrzeb w dziedzinie regulacji prawnych związanych z Internetem. Co do możliwości wejścia w życie polskiej ustawy do polowy przyszłego roku - nie mam podstaw, by wątpić, że tak się stanie. Znane są zapowiedzi Ministerstwa Gospodarki oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, które obecnie jest "gospodarzem" tej sprawy - i mam nadzieję, że zostaną zrealizowane. Jest jeden warunek: rządowy projekt ustawy będzie gotowy na początku stycznia.

Gdyby miał Pan moc sprawczą, jaki kolejny projekt uchwały dotyczącej Internetu skierowałby Pan do Sejmu?

Jeżeli pyta Pan o uchwałę Sejmu, z więc akt woli ustawodawcy określający program działania w tej dziedzinie, zawierający wytyczne co do podjęcia określonych prac, to na pierwszym miejscu widzę problem systemu edukacji dla potrzeb społeczeństwa informacyjnego. Może istnieć obawa, że byłaby to kolejna reforma, podczas gdy nie skończyła się reforma systemu oświaty obecnie wdrażana. Jest to jednak rzeczywista szansa dla Polski, a przede wszystkim dla młodzieży. To jest alternatywa dla obecnego systemu produkującego bezrobotnych. Od kilku miesięcy noszę w pamięci szloch (dosłownie!) młodego człowieka, idącego ulica i żalącego się swojemu koledze: "Co ja jestem winien, ze skończyłem technikum i nie mogę znaleźć pracy". W Warszawie!

Co sądzi Pan o podpisanej niedawno przez komisarza sprawiedliwości UE regulacji, która pozwala dochodzić roszczeń w stosunku do sprzedawców i usługodawców internetowych (bez względu gdzie są zarejestrowani) przed sądami właściwymi dla ich niezadowolonych klientów?

Regulacja z pewnością wywoła wiele dyskusji zarówno wśród prawników, jak również wśród przedstawicieli e-biznesu, ale także pomiędzy tymi grupami (można do tego jeszcze dodać polityków, środowiska konsumenckie itd.). Niewątpliwie mamy tutaj do czynienia z jeszcze jedną regulacją mającą na celu ochronę konsumenta i nie przysparzałaby ona większych emocji, gdyby nie to, że bodaj jako pierwsza wkracza w sferę problematyki tzw. prawa właściwego i dochodzenia sporów wynikających na tle transakcji internetowych (z góry wskazując prawo której ze stron będzie brane pod uwagę) a także właściwość miejscową sądu. Jest to problematyka wymagająca spopularyzowania także u nas, gdyż polscy sprzedawcy będą wkrótce mieli z nią do czynienia na terenie krajów Unii. Rośnie również w ich przypadku znaczenie znajomości tzw. przepisów konsumenckich krajów UE, do których sprzedajemy w ramach transakcji B2C.