Trzask i pękło

Nie najlepiej też w Polsce wiedzie się największym firmom informatycznym. Softbank rozczarował inwestorów, gdy okazało się, że w zeszłym roku miał zysk 40 mln zł - o 12 mln mniejszy niż w poprzednim. ComArch zarobił tylko 7,3 mln (w 1999 r. - 20,5 mln zł). Najgorsze wyniki miał Optimus - 40,5 mln zł strat. Nieźle natomiast trzyma się Prokom ze 177 mln zysku netto. Ale firma ta realizuje kontrakt dla ZUS, który gwarantuje jej finansowanie przez najbliższych 5, 6 lat, bez względu na sytuację na rynku.

Spółka Ryszarda Krauze, która zapewniła sobie lukratywne zamówienia, prowadząc skuteczny lobbing wśród polityków wszystkich liczących się sił politycznych, jest jednak wyjątkiem na tle powszechnej mizerii nowej, polskiej gospodarki. Jej słabą kondycję najlepiej widać w reklamie w Sieci, która nie rozwija się zgodnie z prognozami. "Po słabym I kwartale 2001 r. już wiemy, że przewidywany wzrost nakładów na reklamę w Internecie o 200-300% w tym roku nie jest możliwy. Rynek ten na pewno się powiększy, ale moim zdaniem najwyżej o 50%" - ocenia Marcin Woźniak, dyrektor zarządzający adMaster network w Polsce. Jego zdaniem "kryzys wiary" inwestorów finansowych w dochodowość internetowego biznesu, importowany zza Atlantyku za pośrednictwem Europy Zachodniej, spowodował namacalne kłopoty spółek działających w tym sektorze.

Marcin Woźniak przyznaje, że biznesplany przygotowane przez jego firmę w ub.r. zawiodły. Tymczasem właściciele polskich spółek związanych z nową gospodarką, mimo niepokojących sygnałów, nie podnoszą larum. Przyznają, że obecnie nieco trudniej jest o pieniądze i niektóre przedsiębiorstwa rzeczywiście znalazły się w ciężkiej sytuacji, ale - jak zapewnia Piotr Czarnecki, prezes Getinu - rynek nowoczesnych technologii wcale nie znajduje się w kryzysie. Został tylko postawiony z głowy na nogi. "Skończył się czas, kiedy wystarczyło zmienić branżę na związaną z Internetem i od razu cena akcji szła w górę. Wreszcie zaczęliśmy patrzeć na rynek chłodnym okiem, tak jak patrzeć należało już wcześniej. Stan zauroczenia spowodował na Zachodzie prawdziwą rzeź drobnych inwestorów. Dawali oni pieniądze firmom z dwoma komputerami i jednym serwerem, które miały zrobić majątek w Internecie. One oczywiście nie zarabiały, a inwestorzy zostawali na lodzie. Inwestorzy indywidualni zaciągali pożyczki na zakup akcji firm internetowych, na giełdzie zainwestował co czwarty Amerykanin. To się nie zdarzyło od lat. Kiedy przyszedł krach, zaczęło się zaciskanie pasa i spłacanie kredytów" - mówi Piotr Czarnecki.

Złowieszczy język, odpowiedni do opisu skali załamania na Nasdaq, niekoniecznie musi być adekwatny do analizy sytuacji polskiej gospodarki. Być może zamiast bić na trwogę i głosić rychłe nadejście apokalipsy, należałoby dostrzec w obecnym kryzysie uzdrawiające otrzeźwienie, tym bardziej że polscy ekonomiści twierdzą, iż można mówić o recesji w Stanach Zjednoczonych, podczas gdy u nas spadło jedynie tempo wzrostu PKB, a według szacunków OECD ma on wynieść 3,8%. Tymczasem definicja recesji brzmi: zmniejszenie PKB

w dwóch kolejnych kwartałach.

Zdaniem Krzysztofa Dzierżawskiego z Centrum im. Adama Smitha zjawiska zachodzące w tzw. nowej gospodarce to po prostu wahania o charakterze spekulacyjnym. Wszystko wynika z szaleństwa giełdowego - po gwałtownym wzroście, następuje równie gwałtowny spadek. Nie ma to nic wspólnego z ekonomicznymi definicjami recesji. "W Polsce taki proces, podobnie jak w Ameryce, odbywa się wyłącznie na giełdzie i dotyczy przedsięwzięć internetowych, które początkowo wyceniono bezzasadnie wysoko. Przekłucie takich nadmuchanych balonów dobrze się jedynie przysłuży gospodarce"

- przekonuje cytowany ekspert.