Strzeżonego Pan Bóg strzeże

W dobie Internetu trzeba dobrze pilnować wszelkich danych, których ujawnienie niekoniecznie musi być dla nas wygodne. Wszystko, co wypłynie na zewnątrz i co można przekazać dalej w formie elektronicznej, staje się w praktyce własnością internautów.

W dobie Internetu trzeba dobrze pilnować wszelkich danych, których ujawnienie niekoniecznie musi być dla nas wygodne. Wszystko, co wypłynie na zewnątrz i co można przekazać dalej w formie elektronicznej, staje się w praktyce własnością internautów.

Później możemy już tylko modlić się, by Najwyższy odebrał im choć trochę pomysłowości. Niewierzący natomiast mogą biernie przyglądać się biegowi wypadków i przyjmować proszki uspokajające, a sercowcy - medykamenty chroniące przed zawałem.

Nie zaszkodzi też przypomnienie sobie losów Józefa K. z "Procesu" Kafki. Niedawno po raz kolejny przekonała się o tym telewizja TVN. Mimo zmasowanego ataku na właścicieli serwisów, które prezentowały wykradzione kilka miesięcy temu zdjęcia z domu Wielkiego Brata, w Sieci nie ubyło fotek z roznegliżowaną Manuelą i jej koleżankami. Przeciwnie. Przeglądając witryny erotyczne, można odnieść wrażenie, że autorzy większości z nich postawili sobie za punkt honoru zamieszczenie ich na swoich stronach. A wszystko dlatego że Internet to wolność, a wolność - jak m.in. zauważyli kilkadziesiąt lat temu Jean-Paul Sartre i Erich Fromm - to wyzwanie, wymagające odpowiedzialności i gotowości na wszelkie niespodzianki.

TVN ma wyjątkowego pecha, jeśli chodzi o wydostawanie się na zewnątrz różnego rodzaju materiałów. Od kilku lat w Internecie świat może wysłuchać, jak Tomasz Lis, szef "Faktów", udziela reprymendy podwładnym słowami, od których spuchłyby uszy niejednego szewca. Plik z tym nagraniem trafił nawet do Napstera i zatytułowany został: "Kurwa, z kim ja tu muszę pracować". Wiosną tego roku, ktoś wyniósł z TVN nie publikowane zdjęcia mieszkańców domu w Sękocinie, które miały być strzeżone niczym oko w głowie. W przeważającej większości przedstawiają one co pikantniejsze sceny spod prysznica. Natychmiast trafiły do nieoficjalnych serwisów Big Brothera.

Właściciele niektórych witryn poddali zdjęcia fotomontażowi i chwalili się, iż przyłapali uczestników programu na tym, na co wszyscy czekali - wspólnych zabawach prowadzących do orgazmu. Na niektórych fotografiach nie widać logo TVN oraz Big Brothera i po tym można rozpoznać, że autorzy programu nie chcieli, by ktokolwiek je oglądał. "Przeciek nastąpił z ringu kamerowego" - informuje Andrzej Sołtysik z TVN. "Mieliśmy z tym do czynienia na początku trwania polskiej edycji Wielkiego Brata. Nietrudno było znaleźć winnych. Krąg podejrzanych był bardzo wąski. Skończyło się na tym, że kilku osobom nie przedłużono umowy o pracę. Teraz jesteśmy bardziej czujni, by w przyszłości podobne historie się nie powtórzyły. Przez tę sprawę nie ponieśliśmy bezpośrednich strat finansowych. Jednak nie ma

co ukrywać, że w podobnych przypadkach cierpi wizerunek firmy" - przyznaje Andrzej Sołtysik.

Aby wizerunek TVN i producenta emitowanego przez tę telewizję programu - Endemol Entertainment - stracił jak najmniej, przeprowadzono frontalny atak na właścicieli serwisów, którzy opublikowali kontrowersyjne zdjęcia. Prawnicy reprezentujący stację Mariusza Waltera rozesłali do providerów list ostrzeżenie. "W związku z odnotowanymi przez TVN sp. z o.o. przypadkami bezprawnych działań użytkowników korzystających z sieci Internetu za pośrednictwem państwa firmy, wzywamy państwa, jako dostawcę usług internetowych odpowiedzialnego za prawidłowość korzystania z sieci, do podjęcia zdecydowanych kroków uniemożliwiających kontynuację nielegalnych działań i sprzecznych z prawem zachowań" - mogli przeczytali twórcy m.in. witryny BigBrat.prv.pl.