Rubens pod myszką

Sprzedaż dzieł sztuki przez Internet? Raczej nie - twierdzą polscy specjaliści z tej branży. Ich zdaniem na internetowe aukcje rzeźb czy obrazów dawnych mistrzów trzeba poczekać jeszcze co najmniej kilka lat. Dziś rodzimy wirtualny rynek sztuki jest bowiem jeszcze w powijakach.

Sprzedaż dzieł sztuki przez Internet? Raczej nie - twierdzą polscy specjaliści z tej branży. Ich zdaniem na internetowe aukcje rzeźb czy obrazów dawnych mistrzów trzeba poczekać jeszcze co najmniej kilka lat. Dziś rodzimy wirtualny rynek sztuki jest bowiem jeszcze w powijakach.

Większość szefów polskich domów aukcyjnych podchodzi do Internetu z rezerwą, podobnie jak ich starzy klienci. Są zgodni w kwestii, że to świetne źródło informacji o oferowanych do sprzedaży przedmiotach, ale nic poza tym. Niektórzy mają już niewielkie doświadczenia z tym systemem sprzedaży. "W Internecie idą tylko drobiazgi albo niedroga sztuka współczesna" - mówią.

"Nikt nie kupi obrazu za 50 tys. zł, oglądając jedynie jego zdjęcie na ekranie komputera" - twierdzi Marek Lengiewicz z firmy aukcyjnej Rempex. - "Dzieła trzeba posmakować".

Podobnego zdania jest Ilona Zatorska-Antonowicz z warszawskiego Altiusa, która twierdzi, że szczególnie dawne wyroby wymagają kontaktu fizycznego. "Przykładowo, srebrne sztućce, gdy się po nich przeciągnie palcami, mają swoistą gładkość, są niepowtarzalne, miłe w dotyku. Tego nie da się sprawdzić przez Internet. Klient, któremu dostarczylibyśmy do domu kanciastą łyżkę o ostrych krawędziach, z pewnością byłby rozczarowany" - zapewnia.

Roman Przesmycki z firmy Ostoya dostrzega inne problemy. "Na zdjęciu nie widać, w jakim stanie jest obraz, na każdym monitorze są inne odcienie kolorów. Od czterech lat mamy swoją stronę internetową, ale wolę galerie i tradycyjne, drukowane katalogi. Poza tym ciągle słyszy się o aferach z kradzieżami pieniędzy z kart kredytowych" - mówi.

Do entuzjastów aukcji dzieł sztuki w Internecie należy - jako jedna z nielicznych - Zofia Szukalska z Agry Art. Jako pierwsza w Polsce swoje obrazy i rzeźby postanowiła wprowadzić w wirtualną rzeczywistość. Strony internetowe jej domu aukcyjnego powstały już kilka lat temu, a pod koniec ub.r. zdecydowała się przeprowadzić wielki eksperyment - aukcje w Internecie. Licytacja odbyła się w dwóch etapach. Najpierw przez 20 dni na stronach www.polsat.net swoje ceny podawali internauci. Licytacja każdego przedmiotu zaczynała się od 100 zł. Potem zwycięzcy pierwszej tury (ci, których oferty były najwyższe) mogli wpłacić wadium i uczestniczyć w tradycyjnej aukcji, przeprowadzonej w hotelu Bristol.

"Niestety żadnemu z internautów nie udało się niczego kupić. Ceny na licytacji były znacznie wyższe" - mówi Zofia Szukalska. "I to o ile!" - Marek Lengiewicz z Rempeksu nie ma wątpliwości, że aukcja zakończyła się porażką zwolenników Internetu w handlu sztuką. - "Ceny w Internecie były nierealne. Wyglądało na to, że licytujący w ogóle nie wiedzą, za ile można kupić obraz danego malarza, np. Witkacy w Internecie doszedł do 4 tys. zł, a w Bristolu został sprzedany za 15 tys. To samo było z rysunkiem Brunona Schultza. Internetowa propozycja wynosiła 3 tys., na tradycyjnej aukcji poszedł on za 13 tys. zł".

Zofia Szukalska natomiast nie uważa, że internetowa aukcja była porażką.

"Może nie wszystko przebiegło tak jak się spodziewaliśmy. Ale przecież sprzedaż przez Internet jest przyszłością i trzeba jej dać szansę" - mówi. Agra Art nie zamierza się poddać i już planuje kolejne aukcje internetowe.