Raj na ziemi

Jednak współpraca z czytelnikami może okazać się trudna. Jak twierdzi Wojciech Puza, znacznie zmienił się profil użytkowników Valhalli. Niektóre osoby zwracają się z propozycją poprowadzenia strony poświęconej wybranej grze, ale jednocześnie pytają o wynagrodzenie, podczas gdy jeszcze kilka lat temu dla stałych redaktorów serwisu najważniejszą gratyfikacją była możliwość testowania nowych gier i przede wszystkim przynależność do elitarnego kręgu Valhalli. Dawniej fanatycy gier chętnie uczestniczyli w skomplikowanych, wymagających wysiłku i zaangażowania konkursach, teraz - według prezesa Ontelu - preferują zabawy typu audio-tele, w których wystarczy odpowiedzieć: tak lub nie. Z rozrzewnieniem można wspominać rok 1997, gdy przez kilka miesięcy trwało szaleństwo wokół QuakeŐa. Czytelnicy utworzyli 20 grających klanów, a 4 osoby w redakcji zajmowały się niemal wyłącznie grą.

Według Wojciecha Puzy powtórzenie takiej sytuacji w czasach, gdy bardzo dobrych gier są na rynku dziesiątki, byłoby niemożliwe. Podjęte przez dystrybutorów próby wywołania podobnych emocji wokół gry Diablo II, m.in. na stronach Interii.pl, nie wywołały już tak dużego i długotrwałego zainteresowania. Zdaniem Krzysztofa Marcinkiewicza czytelnicy przede wszystkim wydorośleli, a na rynku nie ma nowych fascynujących gier, opartych na świeżych pomysłach.

Trwa walka o czytelników. Strategia marketingowa Valhalli ma być dostosowana do bieżących potrzeb rynku, o co dbają nowi udziałowcy, którzy są znawcami reklamy i technik sprzedaży. Aby przynosić dochody, Valhalla musi zachować opinię jednego z najlepszych polskich serwisów poświęconych grom oraz notować dziennie odpowiednią liczbę odsłon strony. Do konkurowania z dużymi portalami internetowymi, które mają strony poświęcone grom, np. Hoga.pl czy Wirtualna Polska, niezbędne jest dofinansowanie serwisu z reklam. Lecz by zachować obiektywność, Valhalla nie umieszcza na swoich stronach reklam dystrybutorów gier.

Zdaniem Szymona Gutkowskiego kontynuacja romantycznego rozwoju Internetu jest już niemożliwa. "Dawniej strony utrzymywane z prywatnych pieniędzy, nie przynoszące zysku, stanowiły wartość dla posiadaczy udziałów, którzy spodziewali się, że po pewnym czasie taka działalność przyniesie rezultaty finansowe" - mówi. Obecnie od przedsięwzięć internetowych rozpoczętych przed kilkoma laty oczekuje się zysków.