Może być e-sklep

Sklep jako taki może być sposobem na życie równie ciekawym i emocjonującym, jak uprawa pelargonii czy hodowla piesków preriowych.

Sklep jako taki może być sposobem na życie równie ciekawym i emocjonującym, jak uprawa pelargonii czy hodowla piesków preriowych.

NAJGORSZYM POMYSŁEM, JAKI MOŻNA sobie wyobrazić w grudniu 2000 r., i to pomysłem beznadziejnym, z góry skazanym na porażkę, jest otwarcie sklepu internetowego. Sklep taki - w przeciwieństwie do swoich ulicznych odpowiedników - przede wszystkim, nie znajdzie klientów. O ile można jeszcze założyć, że we wsi liczącej 1000 mieszkańców istnieje miejsce dla 3 sklepów spożywczych, tak w dwumilionowej rodzimej społeczności internetowej na pewno nie ma miejsca dla sklepu wirtualnego. Częściową winę za ten stan rzeczy ponosi Polaków przeświadczenie o beznadziejności zakupów w Internecie, skoro tylko 6% z nich - jak podaje raport Polityki - składa zamówienia na podstawie katalogu firmy wysyłkowej, a tym w istocie jest sklep internetowy. Polacy traktują z nienawiścią, a co najmniej ignorancją próby przekonania ich do zakupu kota w worku, którego nie sposób ani obejrzeć w trójwymiarze, ani pomacać, ani powąchać, czyli zaprzyjaźnić się organoleptycznie z produktem wystawianym na ekranie komputera. Polacy są do tego sposobu zamawiania ewidentnie uprzedzeni.

Oczywiste jest jednak, że sklepy internetowe nie powstają dlatego że 120-tysięczna armia klientów zdolnych z przyrodzenia do złożenia zamówienia czeka, aż miejsce takie w Sieci się pojawi. Sklep bowiem można otworzyć, następnie jego kawałki odsprzedawać wyznawcom rozmaitych fuzji, konwergencji, synergii i zasilania kapitałowego, a tym samym posiadane w akcjach, procentach, udziałach złotówki pomnażać i dowartościowywać. Każda rewolucja jednak, a w szczególności rewolucja religijna uprawiana przez inwestorów rodzimych i zagranicznych, dojrzewa, opierza się i coraz trudniej - o czym boleśnie przekonali się pomysłodawcy boo.com i dressmart.com - otrzymać kapitałowe imprimatur.

Stare chwyty - zastępowanie ojczystych terminów "przychody", "udział w rynku" czy "zysk brutto" daleko bardziej wdzięcznymi "revenue" i "market share" - nie skutkują; rdzewieje również wykazywanie 200-procentowego wzrostu przychodu w pierwszym roku po otrzymaniu zastrzyku finansowego. Co prawda gdzieniegdzie cichaczem udaje się wyłowić z grona finansistów szczególnie ortodoksyjne jednostki, które w cudownej, trwającej zwykle kilka spotkaniowych minut, przemianie przedsięwzięcia B2C w B2B widzą projekcję krainy miodem i mlekiem płynącej, jednak są to przypadki rzadkie. Na tyle rzadkie, iż zamysł otwarcia sklepu internetowego w celu podwyższenia kapitału poprzez jego rozdrobnienie jest mrzonką.

Sklep jako taki może być też sposobem na życie równie ciekawym i emocjonującym, jak uprawa pelargonii czy hodowla piesków preriowych. W sklepie bowiem zdarzają się zamówienia - z definicji są to zamówienia niespodziewane, ich obsługa jest równie pasjonująca, co irytująca, natomiast analiza kolumn cyfr, nawet cyfr sumujących się w wartości najmniejsze zajmuje doskonale czas i ręce. Dla nich jest to sposób na przeżycie przynajmniej świąt, natomiast dla internetowych kanibali (o czym pisać będziemy), zjadających spółki-matki, jest sposobem na wywoływanie stanów histerycznych u giełdowych inwestorów. Dla wszystkich natomiast realizacją czysto ludzkiej potrzeby zaistnienia.