Klub Parlamentarny Sieci a sprawa szkolna

"Internet dla szkół" to dyżurny temat polityków wszelkiej maści w kraju nad Wisłą. Atrakcyjność tego gatunku kiełbasy wyborczej polega na tym, że cokolwiek powiedzą, będzie to zawsze słuszne i spotka się z aplauzem elektoratu.

"Internet dla szkół" to dyżurny temat polityków wszelkiej maści w kraju nad Wisłą. Atrakcyjność tego gatunku kiełbasy wyborczej polega na tym, że cokolwiek powiedzą, będzie to zawsze słuszne i spotka się z aplauzem elektoratu.

Wszyscy wiemy, że każde dziecko powinno mieć równe szanse startu w dorosłe życie, a drogą do tego - oprócz znajomości języków obcych - jest biegłość w obsłudze komputera i efektywne wykorzystywanie możliwości, jakie stwarza niezgłębiony ocean cyberprzestrzeni.

Wkrótce w związku ze zbliżającą się elekcją do parlamentu czeka nas powtórka z zeszłorocznych wyborów prezydenckich. Oznacza to, że znów gdzieś hen daleko, na zapadłej prowincji, w obecności kamer i mikrofonów zostanie otwartych kilka szkolnych pracowni komputerowych, a parę tuzinów współczesnych Janków Muzykantów otrzyma od dobrych wujków z Sojuszu, Platformy, Akcji, Unii czy Stronnictwa okienko na świat w postaci połączenia z Internetem. Tylko co dalej? Szkół, które nie mają odpowiednio wyposażonej pracowni do zajęć z informatyki, są tysiące, wybory szybko miną i rodzice, którzy głosowali na tę czy inną partię, zbudzą się z kacem, gdy okaże się, że rząd i Sejm mają poważniejsze problemy niż Internet dla uczniów. Na razie tylko co piąty nauczyciel potrafi korzystać z Sieci, a do jednego PC-ta ustawia się średnio 40 uczniów. Tymczasem Unia Europejska, do której aspirujemy, oczekuje od Polski ujednolicenia standardów nauczania, co oznacza m.in. że pedagodzy muszą poznać zasady stosowania w pracy dydaktycznej nowych mediów i nauczyć wychowanków posługiwania się tymi narzędziami w takim stopniu, aby po ukończeniu gimnazjum potrafili oni samodzielnie zrobić użytek z komputera podłączonego do Internetu.

Cóż, lepiej by pewnie było, gdybyśmy żyli w kraju, w którym państwo tworzy jedynie ramy prawne dla różnego rodzaju aktywności obywateli, lepiej niż najmądrzejsze organy administracyjne rozumiejących swe potrzeby. W takich społecznościach najbardziej wartościowe inicjatywy rodzą się z poczucia odpowiedzialności ludzi przedsiębiorczych i zamożnych za współobywateli. W Polsce na razie tego typu postawy nie są popularne.

Być może uruchomienie przez jedną z firm portalu wspierającego działania edukacyjne i wychowawcze to sygnał pojawienia się w środowisku rodzimego biznesu świadomości, że szkolnictwo należy do sfer, w których można połączyć przyjemne z pożytecznym. Oby takim pomysłom służył wielki fundusz typu capital venture z Kraju Kwitnącej Wiśni - Softbank Emerging Markets, który jest skłonny wydać 200 mln USD na przedsięwzięcia nowej gospodarki w Europie Środkowo-Wschodniej.