Internetowe bojkoty

U tych państwa nie kupujemy

Jak słusznie wskazuje Centrum Informacji Konsumenckiej, obecnie coraz więcej wiemy na temat produktów, które są dostępne w sklepach. Wymogi prawne zmusiły producentów do szczegółowego opisywania zawartości bądź też systemu tworzenia różnego rodzaju dóbr. Mając tą wiedzę, a przede wszystkim ogromny wybór produktów dostępnych na rynku, użytkownicy nie wahają się bojkotować tych firm, które w ich przekonaniu nie działają etycznie.

Po pierwsze: testujący na zwierzętach. Firmy kosmetyczne i farmaceutyczne testujące swoje produkty na zwierzętach są pod dużą presją, zwłaszcza na Zachodzie, gdzie ruch obrony zwierząt jest bardzo silny. Na czarnej liście producentów, do których bojkotowania nawoływali użytkownicy internetu, znajduje się między innymi L'Oreal. Autorzy witryny poświęconej bojkotom konsumenckim argumentowali: Choć L'Oreal twierdzi, że zaprzestał testów na zwierzętach w 1989, to trudno temu uwierzyć, bo: wymogiem UE jest sprawdzanie nowych składów chemicznych produktów na zwierzętach, L'Oreal wydaje 3% swoich przychodów na badania i rozwój kosmetyków, w ciągu roku wytwarza 4 tys. nowych kombinacji chemicznych swoich produktów.

Sprawa nabrała dodatkowego rozgłosu, kiedy francuski producent przejął brytyjską firmę kosmetyczną Body Shop. Angielski producent słynął z tego, że nie testował swoich kosmetyków na zwierzętach. Konsumenci postanowili zbojkotować fuzję w obawie, że brytyjskie produkty zaczną być sprawdzane na zwierzętach. Dużą akcję kontestacyjną zorganizował ruch NatureWatch, nawołując użytkowników do stawienia się z pikietami pod siedzibą zarządu firmy w czerwcu ubiegłego roku. Internet był świetnym narzędziem do zorganizowania bojkotu i zainteresowania tradycyjnych mediów sprawą.

Po drugie: łamiący prawa człowieka. Tutaj mocno dostało się Google w ubiegłym roku za udostępnienie chińskiej wersji wyszukiwarki cenzurującej wyniki wyszukiwania. I jak na globalną markę przystało, bojkot usług firmy pod hasłem No love 4 Google odbył się na całym świecie. 14 lutego, w Dzień Zakochanych, użytkownicy pikietowali przed siedzibami firmy w różnych częściach globu, zgodnie też przystając na nie korzystanie z usług wyszukiwarki tego dnia.

Po trzecie: politycy i firmy ich wspierające. Na top liście znajduje się między innymi George Bush. Na ostrą krytykę zasłużył sobie chociażby rozpoczęciem wojny w Iraku i brakiem zainteresowania sprawami ochrony środowiska (wielokrotnie odmawiał podpisania protokołu z Kioto dotyczącego zmian klimatycznych). Nawoływania do bojkotu w tym przypadku dotyczą zarówno jego osoby jak i firm wspierających finansowo jego partię. Na czarnej liście znalazły się m.in. Microsoft, AOL, Esso i Texaco.

Po czwarte: łamiący prawa pracownika, nieuczciwie postępujący na rynku, wprowadzający konsumentów w błąd. Można by wyliczać długo. Coca Coli dostało się za traktowanie pracowników zakładu produkującego dla korporacji butelki w Kolumbii. L'Oreal był bojkotowany ponownie za niesprawiedliwą praktykę rekrutacji pracowników - zatrudniano tylko te osoby, które uznano za atrakcyjne. Sprawa trafiła do sądu. Starbucks, amerykańska sieć barów z kawą, bojkotowano za stosowanie nieuczciwej polityki przy zakupie kawy od afrykańskich rolników.

Konsumenci są coraz bardziej aktywni. Znają swoje prawa a internet daje im dodatkowo możliwość wyrażania swojego niezadowolenia. Jeżeli wierzyć zasadzie, to rozczarowany klient o swoim złym doświadczeniu z produktem czy usługą opowie ok. 50 osobom. Internet daje mu o wiele większe pole rażenia.

Co prawda, pomimo protestów użytkowników, doszło do fuzji L'Oreala z Body Shop a wyszukiwarka Google wciąż jest najbardziej popularnym narzędziem w większości krajów na świecie, nie mniej jednak konsumenci pokazali, że potrafią stanowczo zareagować na zmianę w polityce firmy. Takie rzeczy nie są im obojętne. Przy wzrastającej liczbie użytkowników sieci i wykorzystaniu internetu jako podstawowego źródła informacji o produktach i działaniach społeczno-politycznych, zarówno producenci dóbr jak i politycy powinni częściej zacząć mu się przyglądać.

Aspekty prawne internetowych bojkotów komentuje Piotr Waglowski, prawnik, autor serwisu Vagla.pl

Na ile jesteśmy bezpieczni, umieszczając w polskiej sieci stronę wytykającą błędy danej firmy bądź nawołującą do bojkoty jej produktów? Czy firma może zażądać usunięcia strony i oskarżyć użytkownika o zniesławienie?

Również osoba prawna ma prawo chronić swoje dobra osobiste przed naruszeniem a nawet zagrożeniem tych dóbr. W każdym takim przypadku, który trzeba oceniać indywidualnie, należy sprawdzić, czy ewentualne naruszenie było bezprawne. To klasyczny przypadek kolizji wartości i praw: z jednej strony wolności słowa, z drugiej strony ochrony praw przedsiębiorstwa. Przedsiębiorstwa pewnie byłyby skłonne mówić o "krokach prawnych" i gdyby do nich doszło, wówczas sąd oceniłby, czy określone działanie takich "samozwańczych obrońców" mieściło się w granicach prawa. W doktrynie prawa rozważana jest taka przesłanka wyłączenia bezprawności jak działanie w obronie uzasadnionego interesu społecznego. To trudne sprawy. Sądzę też, że w dobie społeczeństwa informacyjnego to problem w gruncie rzeczy ze sfery public relations.

Jeśli "zarzuty" takich "obrońców" okazałyby się w części chociaż prawdziwe, to sądowa walka z osobami głoszącymi takie tezy mogłaby przynieść więcej szkody niż pożytku przedsiębiorstwu. Swobodniejszy obieg informacji wymaga od przedsiębiorców większej wrażliwości na glosy płynące z rynku. W tym sensie można mówić o tym, że rozwój środków społecznego przekazu daje szansę na większą kontrolę społeczną działania przedsiębiorstw.

Autorka mieszka od ponad dwóch lat w Wielkiej Brytanii