Internet tworzy więź wydawcy z czytelnikiem

Dzięki interakcji mamy możliwość szybkiego i wygodnego kontaktu z czytelnikiem. Wiemy również, co go interesuje, jakie miejsca ogląda w Sieci. Wydawanie tekstów online rządzi się takimi samymi prawami co publikacje offline – jest to praca na twardym rynku ustalonym przez prawa podaży i popytu – mówi #Marek Kopyt#, kierownik serwisu 'Rzeczpospolita On Line'.

Anna Meller: Jak wspomina Pan pierwsze dni publikacji online?

Marek Kopyt:

Internet tworzy więź wydawcy z czytelnikiem

Marek Kopyt

Bardzo miło. To był przełom 1996 i 1997 roku. Dni przygotowań, testów oraz pierwszych wydań przeciągały nam się do wczesnych godzin rannych. Mieliśmy sporo śmiesznych (dziś) wpadek, wiele radości. Bardzo często zerkaliśmy na statystyki odwiedzin i notowaliśmy pierwsze rekordy. A zaczynaliśmy od 300 osób dziennie, potem 3 tysiące... Dziś wiele, wiele razy więcej.

AM: Co się zmieniło w internetowym dziennikarstwie do teraz? Co wspomina Pan z nostalgią? A co z ulgą?

MK: Wtedy łatwiej było o rekordy i sukcesy, brak było konkurencji. Wiele rzeczy zrobiliśmy pierwsi. Bardzo przeżywaliśmy każdy błąd. Te pionierskie czasy już nie wrócą. Dziś Internet znalazł sobie miejsce, poszerza je sobie powoli, ale konsekwentnie. Działalność, czy wydawnicza, czy dziennikarska jest już normalną pracą na twardym rynku rządzonym przez prawa podaży i popytu. I to wcale nie jest źle. Ot, po prostu czasy się zmieniły, stoimy teraz przed innymi wyzwaniami. Nadal jest to wielce interesujące przedsięwzięcie. Twierdzę, że z przyszłością.

AM: Jakie czynniki są najważniejsze w tworzeniu wiadomości online?

MK: Takie same jak w innych mediach elektronicznych. Może tylko występuje większa presja czasu. Żadna technologia nie zastąpi uczciwości, rzetelności, staranności. I żadna nowa technika nie zwolni z obowiązku dbania o klienta (tu czytelnika).

AM: Czy internetowy sposób publikacji wpłynął na dziennikarstwo "tradycyjne"?

MK: Nie sądzę. Bardziej na wydawnictwa. Szczególnie gazety będą musiały zauważyć, że publikują wczorajsze wiadomości - i co za tym idzie - będą musiały powoli zmieniać profil. Więcej własnych informacji, więcej analiz i innych, nieagencyjnych materiałów. Natomiast przyjęła się obecna w Internecie od początku więź z czytelnikiem. Interaktywność zostaje "kupowana" przez redakcje. Dziś listy do redakcji są już rano w dniu wydania, można na nie reagować w następnym wydaniu. Dziś mamy łączność z czytelnikiem i wiedzę o tym, co go interesuje (via Internet lub telefon komórkowy). To co można zmierzyć w Sieci jest (z powodów głównie finansowych) niemierzalne w prasie i magazynach. I można oferować czytelnikowi to, co było do tej pory niemożliwe. W kilku zakresach: od tematów począwszy a na rewolweringu w sprzedaży skończywszy. Ale nadal trzeba uważać, by nie przesadzać. Tekst reklamowy musi być podpisany, że jest reklamowy. Uczciwość przede wszystkim.

AM: Jakie jest w Pana przekonaniu zaufanie czytelnika do wiadomości ukazujących się w Internecie? Czy bardziej ufamy informacjom ukazującym się w tradycyjnych mediach czy w elektronicznych?

MK: Nie wiem. Biorąc pod uwagę niektóre tradycyjne media, nie widzę powodu, by im ufać, podobnie z Internetem. Są takie serwisy, które wzbudzają zaufanie, naprawiają błędy, ostrzegają, że publikują reklamę, a są takie, które sprzedadzą wszystko. Te ostatnie przegrają.

AM: Coraz więcej serwisów zastrzega dostęp do swoich informacji i proponuje czytelnikom odpłatne archiwa, artykuły, raporty. Czy Pana zdaniem dostęp do informacji online powinien być płatny? W jakiej formie?

MK: To ostatnie jest proste. W "Rzeczpospolitej" zrobiliśmy właśnie tak, jak uważaliśmy. Informacje z ostatnich siedmiu dni - dostęp wolny. Informacje starsze i przetworzone - płatny. Podam przykład. Publikujemy codziennie notowania walut, akcji, obligacji. Są dostępne bez opłat. Ale już informacje zbiorcze i narzędzia (np. porównania kursów papierów, lub akcji z kursami walut) dostępne są w części płatnej (ale niedrogo - dostęp za 3 godziny 9 złotych). Dlaczego? Bo tego typu informacje mają inną wartość i są potrzebne komuś nie do zabawy. Wykonanie tych samych czynności samemu wymagałoby pracy dużo więcej wartej niż 9 zł, więcej czasu i inwestycji (choćby w oprogramowanie). De facto użytkownik oszczędza. Tylko nie każdy to zauważa. Podobnie dostęp do świeżo wydawanych aktów prawnych jest zwolniony z opłat. Ale już powiązanie wielu aktów prawnych z innymi aktami czy z komentarzami nie jest czymś, co można sobie ot tak zrobić. Opłata za dostęp do takich danych jest mniejsza niż wizyta u prawnika lub własnoręcznie wykonana praca. Kto nie wierzy, niech sam sprawdzi. Krótko mówiąc, to się opłaca obu stronom: czytelnikom i właścicielom serwisu.

AM: Jakie zmiany mogą nastąpić w najbliższej przyszłości w dziennikarstwie internetowym?

MK: Na lepsze.

AM: O czym marzy wydawca online?

MK: Żeby ROI było dwucyfrowe (w procentach). I żeby można było zrobić to, co się marzy. Ale wpierw trzeba na to zarobić - czyli wpierw ROI. Ale żeby tak było, to nie można sprzedawać wszystkiego, trzeba zawsze dbać o czytelnika. Kluczem jest zawartość.

AM: Jakie są Pana ulubione miejsca w Sieci?

MK: Nie wiem. Chyba fotograficzne i malarskie. Inne traktuję zawodowo. Albo użytkowo (bilet czy rezerwacja).

AM: Bardzo dziękuję za rozmowę.