Internet made in China

Brak Twittera

Ranek bez YouTube, wieczór bez Facebooka cała doba bez Twittera - takie rzeczy w Chinach są na porządku dziennym. Władze państwa środka nigdy chyba nie pogodzą się z faktem, że internet jest i powinien być wolnym medium i nie ustają w pracach zmierzających do kontrolowania sieci i reglamentowania dostępu do informacji online.

Złota Tarcza to nazwa rządowego projektu dotyczącego cenzurowania internetu w Chinach. Cenzura odbywa się najczęściej na szczeblu firm dostarczających internet, które zatrudniają specjalnych moderatorów (tzw. Duże Mamy) wyłapujących i kasujących wszelkie niewygodne treści. Najczęściej jednak blokowane są wyniki wyszukiwarek, które na odpowiednie słowa po prostu nie dają wyników, a przy ponawianiu prób uzyskania odpowiedzi całkowicie blokowane są one dla danego IP.

Aby naocznie sprawdzić jak wygląda ocenzurowany internet w Chinach warto zainstalować wtyczkę do FireFoxa - China Chanem, która sprawia, że cały ruch przeglądarki kierowany będzie na serwery znajdujące się w Chinach. Wyniki eksperymentu mogą okazać się bardzo ciekawe.

Cenzura chińskiego internetu polega też na wyłapywaniu odpowiednich osób tworzących niebezpieczne strony, a także kontrowersyjnych blogerów itp. Blokowane są też konkretne strony i adresy www (strony nielegalnych w Chinach organizacji, czasowo strony informacyjne np. CNN, BBC, serwisy o tematyce pornograficznej, strony "przewrotowe" dotyczące np. Tybetu) - zwłaszcza podczas wydarzeń, które spowodować mogą nadmierne korzystanie z tego typu źródeł (święta państwowe, rocznice).

Internet made in China

Green Dam Girl (wraz z czerwoną farbą symbolizującą cenzurę oraz królikami, które firmują kontrowersyjne oprogramowanie)

Ostatni pomysł władz chińskich w zakresie ingerowania w aktywność internautów to obowiązkowo instalowane na każdym nowym komputerze specjalne oprogramowanie Green Dam tzw. Zielona Tama, które rzekomo chronić ma przed pornografią i innymi szkodliwymi serwisami, a w praktyce byłoby idealnym narzędziem do blokowania niewygodnych dla władz chińskich zasobów sieciowych. Obowiązek wyposażania nowych komputerów miał wejść w życie 1 lipca 2009 r.

Protesty i apele do rządu o zmianę decyzji wystosowały przede wszystkim koncerny reprezentujące głównych dostawców technologii do Chin. Interweniowały też izby handlowe, a nawet amerykańskie władze oraz przedstawiciele UE, nie wspominając o milionach internautów w Chinach oraz poza granicami kraju. Ostatecznie decyzja została odroczona - aczkolwiek, wg ekspertów, władze chińskie na pewno nie zrezygnują z pomysłu. Jak na razie podjęto decyzję o opcjonalnym instalowaniu Green Dam na nowych komputerach. Obowiązek dotyczy wszystkich komputerów w szkołach, kawiarenkach internetowych i innych miejscach publicznych.

"Don't be evil"?

338 mln internautów i prognozy dotyczące zwiększania się tej liczy to smakowity kąsek dla Google. Nic więc dziwnego, że gigant z Mountain View nie zamierza rezygnować z rynku i za wszelką cenę chcę zwiększyć odsetek internautów korzystających z jego narzędzia wyszukiwawczego i usług (obecnie to 20% użytkowników), godząc się na współpracę z reżimem. Sposób działania Google na rynku chińskim sprawia, że jego hasło "Don't be evil" coraz mniej ma wspólnego z rzeczywistością - co wielokrotnie podkreślają i zarzucają firmie przedstawiciele organizacji zajmujących się ochroną praw człowieka.

Internet made in China
Po licznych problemach związanych z blokowaniem witryny w chińskim internecie (w 2002 r. oprócz zablokowania strony, wyniki wyszukiwania przekierowano do Baidu, powodując wzrost jego popularności), Google na początku 2006 r. zdecydowało się udostępnić nowe narzędzie, funkcjonujące w domenie ".cn".

Wyszukiwarkahttp://Google.cn uwzględnia jednak wymogi chińskiego i prawa oraz oczywiście cenzury, co sprawia, że sieć widziana przez pryzmat tego narzędzia wygląda całkiem inaczej. Blokowane są określone zasoby sieciowe dotyczące m. in. pornografii i hazardu oraz strony "niewygodne" politycznie jak np. dotyczące zajść na Placu Tian'anmen czy sekty Falun Gong. Kiedy takie pytanie wpisane zostanie w okno wyszukiwarki w odpowiedzi internauta dostaje informację: że "znalezione zapytanie może być sprzeczne z aktualnym prawem, regulacjami i polityką".

Szerokim echem odbił się ostatni spór pomiędzy chińskimi władzami a Google, w którym te pierwsze zarzuciły Google, że umożliwia obywatelom ChRL dostęp do materiałów pornograficznych oraz zagroziły, że jeśli sytuacja szybko się nie zmieni, to rozpoczną poważniejsze działania przeciwko wyszukiwarce. Sytuacja oczywiście się zmieniła - ograniczono funkcję "podpowiedzi" oraz uruchomiono automatyczne narzędzie usuwające niektóre linki z wyników wyszukiwań, a Google... po raz kolejny nazwano sprzymierzeńcem chińskiej cenzury.

Inne działania Google zmierzające do zdobycia rynku chińskiego to m.in. uruchomienie w maju 2009 r. biblioteki bezpłatnych i legalnych plików muzycznych mp3. Google w tym celu porozumiało się z największymi wytwórniami i ma się z nimi dzielić zyskiem z reklam (wyświetlanych podczas ściągania pliku). Wg planów i aspiracji twórców projektu, do końca 2009 roku, chińscy internauci otrzymają od Google milion "empetrójek".

Kwestia rozwoju Google w Chinach stanęła pod znakiem zapytania po rezygnacji ze stanowiska prezesa oddziału koncernu w Chinach Kai-Fu Lee, pod rządami którego Google bądź co bądź dopracowało się stabilnej pozycji w kraju środka. Jak podano w ogłoszonym na początku września 2009 r. komunikacie, Kai-Fu Lee zamierza zająć się rozwojem własnej firmy.

Obchodzone w ubiegłym tygodniu obchody 60-lecia Chińskiej Republiki Ludowej udowodnić miały światu i chyba faktycznie ukazały potęgę oraz dostatek kraju środka. Partyjna władza - okupioną milionami ofiar drogą - doprowadziła państwo do gospodarczego boomu i dzisiejszej, coraz silniejszej na arenie międzynarodowej, pozycji supermocarstwa. I mimo, iż aktualne statystyki charakteryzujące wykorzystanie sieci w Chinach wydają się imponujące, to przed internetem na tym rynku wciąż jeszcze ogromne perspektywy rozwoju, nawet w sytuacji, gdy medium z założenia wolne i demokratyczne, podlega cenzurze w niewyobrażalnej dla Amerykanina czy Europejczyka skali.