Exodusu raczej nie będzie

Wizja masowej migracji polskich informatyków do Niemiec nie ziściła się, mimo słów zachęty, których nie szczędził specjalistom z Europy Środkowej kanclerz Gerhard Schroeder. Administracja państwowa i szefowie rodzimych firm mogą spać spokojnie. Już teraz spółki komputerowe mają coraz większe problemy ze znalezieniem odpowiednich fachowców.

Wizja masowej migracji polskich informatyków do Niemiec nie ziściła się, mimo słów zachęty, których nie szczędził specjalistom z Europy Środkowej kanclerz Gerhard Schroeder. Administracja państwowa i szefowie rodzimych firm mogą spać spokojnie. Już teraz spółki komputerowe mają coraz większe problemy ze znalezieniem odpowiednich fachowców.

Na początku ub.r. opinię publiczną w Niemczech i krajach Europy Środkowej zelektryzowała sensacyjna wiadomość. Kanclerz Gerhard Schroeder zadeklarował gotowość przyjęcia przez Niemcy 30 tys. informatyków spoza Unii Europejskiej, w tym 10 tys. z naszej części Europy.

Przedstawiciele polskiego biznesu i nauki uderzyli na alarm ostrzegając, że jeśli Polska nie zaoferuje informatykom atrakcyjnych warunków zatrudnienia, w ciągu roku może stracić 5-10 tys. wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Obawy te okazały się nieuzasadnione. Niemiecki program zatrudnienia rozpoczął się w sierpniu ub.r. Od tego czasu wydano ok. 5 tys. pozwoleń

na pracę, w tym dla niespełna 100 osób z Polski. Dla porównania, Czesi i Węgrzy "wyeksportowali" odpowiednio: 250 i 350 specjalistów, Rumuni nawet 0,5 tys. osób. Barierą nie są wysokie wymagania stawiane kandydatom. By uzyskać zieloną kartę, wystarczy legitymować się dyplomem wyższej uczelni technicznej lub - co uzyskać trudniej - podpisać roczny kontrakt o wartości 100 tys. DEM z niemieckim pracodawcą.

Problem braku kadr informatycznych był dyskutowany podczas zeszłorocznej edycji targów CeBIT, które każdej wiosny odbywają się w Hanowerze. Tym razem wystawcy przyjechali nie tylko

by prezentować ofertę, ale również "polować" na kandydatów do pracy. Niemcy ze zdziwieniem i irytacją zauważyli, że ich kraj - jeden z najbardziej uprzemysłowionych na świecie - ma problemy ze znalezieniem odpowiedniej liczby wysoko wykwalifikowanych specjalistów od informatyki. Pomysł kanclerza G. Schroedera, by ten brak uzupełnić zatrudniając obywateli obcych państw, nie jest ani nowy, ani oryginalny.

Od lat stosują go Amerykanie, każdego roku oferując dziesiątkom tysięcy inżynierów z całego świata ułatwienia wizowe. To oni pierwsi zauważyli, że jeden właściwie zatrudniony informatyk może stworzyć miejsca pracy kilku, a nawet kilkunastu osobom.

Do Stanów Zjednoczonych wyjeżdżają inżynierowie nie tylko z Krajów Trzeciego Świata czy Europy Wschodniej, ale, co ciekawe, również z bogatych państw Unii Europejskiej. Podstawą rozwoju przemysłu informatycznego jest łatwy dostęp do kapitału i otwartego, niczym nie skrępowanego rynku. W Europie brakuje zwłaszcza tego drugiego.

W Niemczech, np. zamiast ułatwiać start tzw. firmom garażowym, jeszcze do niedawna zmuszano przedsiębiorców do zrzeszania się w cechach, na opornych nakładając wysokie grzywny. Skłoniło

to wielu utalentowanych młodych ludzi do przyjęcia propozycji amerykańskich firm, kuszących nie tylko wysokimi zarobkami, ale też mirażem bajecznej kariery w stylu Billa Gatesa (twórcy Microsoftu) czy Jeffa Bezosa (założyciela największej księgarni internetowej Amazon). Dobrym przykładem jest legendarny Fin Torvald Linus, twórca podbijającego świat programu operacyjnego Linux. Odpowiednie warunki do rozwoju swych umiejętności znalazł on dopiero w Krzemowej Dolinie.

Problem niedostatku informatyków nie jest wyłączną domeną naszych zachodnich sąsiadów. Za trzy lata w Polsce pojawi się potrzeba 17 720 specjalistów w dziedzinie IT, zabraknie ok. 7 tys. informatyków, czyli 39% zapotrzebowania - wynika z alarmującego raportu Cisco Systems. Według Jacka Murawskiego, dyrektora generalnego Cisco Systems w Polsce: