E-prawo do niewiedzy?

Duzi wydawcy dokonują bardziej inteligentnych kradzieży. Publikowane w gazetach czy magazynach artykuły o bankowości internetowej zawierają niekiedy do 60% informacji pochodzącej z artykułów eBanki.pl. "W takim przypadku nie jestem już w stanie udowodnić bezpośrednio zawłaszczenia, chociaż poznaję swoje zdania i tezy" - mówi Mariusz Jasiński.

Na treściach specjalistycznych najłatwiej też zarobić. Swoistym mistrzostwem był w tej kategorii pewien niedawno publicznie przedstawiony raport dotyczący bezpieczeństwa banków internetowych. Jego autor za pełną wersję raportu żąda, bagatela, kilkudziesięciu tysięcy złotych. "Przeglądałem spis treści i mogę z dużą dozą prawdopodobieństwa zgadywać, które rozdziały zostały oparte na moich artykułach. Nie kupię natomiast oczywiście tego raportu, więc nie mam dowodu w ręku. Mam tylko nadzieję, że nikt go nie kupi" - opowiada Mariusz Jasiński.

Sprawę pozwolili zresztą naświetlić internauci - jak się okazało powstanie raportu poprzedziło umieszczenie przez jego właściciela ogłoszenia "praca dla studenta" w grupie newsowej pl.praca.oferowana. Zapewne więc jakiś pracowity żak zebrał "ogólnie dostępne", a tak bezużytecznie walające się w Sieci artykuły i informacje na odpowiedni temat... "Większość przypartych do muru sprawców stwierdza, że zapożyczone informacje i tak były dostępne, wszystko to tylko kwestia ich doboru" - mówi Mariusz Jasiński.

Jak twierdzi Mariusz Jasiński, aby skierować sprawę do sądu musiałby mieć wyraźne dowody. Poza tym, jak mówi, widzi sens takiej sprawy, tylko gdy miałby perspektywę uzyskania odszkodowania. "Dlatego nie podam sprawy do sądu, jeśli kwestia dotyczyć ma jakiegoś niewypłacalnego serwisu - podsumowuje Mariusz Jasiński.

Darmowy content

Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo wszystkie opisywane zjawiska przejdą do annałów polskiej Sieci. Raczej nieuchronne jest upowszechnienie wzorów z Zachodu, gdzie dostęp do publikowanych treści coraz częściej jest płatny. Na razie sukces odniósł np. serwis Wall Street Journal (koszt rocznej prenumeraty wydania online wynosi 59 USD), serwis New York Times, czy onion.com. Także borykający się z kłopotami prasowy Salon.com wprowadził przynajmniej częściową odpłatność. W Polsce na takie rozwiązanie od początku zdecydował się I-biz (1800 zł za rok dostępu do serwisu aktualności). "Ten model sprawdza się szalenie powoli, nie mamy obecnie zastraszającej liczby prenumeratorów. Jednak jak wskazują doświadczenia z innym naszym tytułem udostępnianym w podobny sposób (Media i Marketing) - ma perspektywy" - mówi Marzenna Reyher, redaktor naczelna I-biza.

Wydawać by się mogło, że jest to ponadto najskuteczniejszy w polskich warunkach sposób ochrony przed kradzieżą zawartości. Oczywiście, na każdą metodę znajdzie się metoda. Model płatnego dostępu do części treści z serwisu internetowego I-biza nie sprawdził się jeśli chodzi o "współdzielenie" dostępu. "O ile nie interesuje nas, na ilu stanowiskach jest udostępniana licencja jednej firmie, reagujemy na przekazywanie jej dalej, np. do innych spółek w grupie. Wysyłamy wtedy ostrzeżenie" - mówi Marzenna Reyher.

O przypadkach takich pismo dowiaduje się przypadkiem, np. gdy niepłatni użytkownicy domagają się spóźnionego mailingu. Podobny problem ma np. płatny serwis PAP. "Z reguły wiemy, jak będzie wyglądało korzystanie z serwisu, kiedy np. wielki bank wykupuje na całą firmę dwie licencje. Dlatego wprowadziliśmy tokeny, jednoznacznie identyfikujące użytkownika i zapobiegające takiemu współczytelnictwu" - opowiada Bogdan Wiśniewski. Także I-biz zdecydował się na wprowadzenie oprogramowania monitorującego korzystających z serwisu. "Myślę, że teraz liczba ostrzeżeń się zwiększy" - mówi Marzenna Reyher.

Podsumowując: na ukrócenie kradzieży zawartości serwisów internetowych największy jednak wpływ będzie miało upowszechnienie zdrowych norm etycznych, co pozwoli skończyć ostatecznie z filozofią "w Internecie wszystko jest za darmo". O tym, ze jest to niezbędne, świadczy bezsilność wydawców. Choć wszyscy zgodnie twierdzą, że publikowana w Sieci twórczość jest tak samo cenna jak ta, wydawana "w papierze", a dużo częściej kradziona, prawnicy nie potrafią przypomnieć sobie sądowego precedensu.

Michał Barta, konsultant w Firmie Prawniczej Kuczek i Maruta s.c.

Wbrew powszechnemu przekonaniu, zarówno twórcy stron WWW jak i nabywający prawa właściciele serwisów internetowych nie zostali pozbawieni możliwości obrony przed „złodziejami” ich własności intelektualnej. Prawne mechanizmy ochronne wypracowane w czasach „przedinternetowych” przez prawo autorskie, prawo własności przemysłowej czy też prawo konkurencji nadają się i niejednokrotnie są stosowane w przypadku naruszeń prawa dokonywanych w sieci.

Statystycznie najczęstszym przypadkiem takich naruszeń jest kopiowanie bez zgody osoby uprawnionej zawartości stron internetowych (tekstów, grafiki). W większości przypadków działania takie będą mogły być uznane za legalne jedynie w wyjątkowych przypadkach przewidzianych przepisami prawa, np. w ramach dozwolonego użytku osobistego, zezwalającego na nieodpłatne korzystanie z cudzych utworów nawet bez zgody osoby uprawnionej, jednak wyłącznie w zakresie najbliższego kręgu rodzinno–towarzyskiego korzystającego. Są to jednak sytuacje wyjątkowe, i już chociażby nieuzgodnione z uprawnionym udostępnianie cudzych utworów na własnych stronach internetowych (niezależnie od ich charakteru) należy potraktować jako przekroczenie granic ustawowych zezwoleń.

Prawo autorskie określa surowe sankcje za naruszenie praw autorskich, przewidując - poza obowiązkiem naprawienia w pełnym zakresie szkody wyrządzonej naruszeniem - obowiązek zapłaty przez naruszającego odszkodowania w wysokości dwukrotnej, a w przypadku, gdy naruszenie było zawinione – trzykrotnej opłaty licencyjnej za korzystanie z utworu, który stał się przedmiotem naruszenia albo wydania wszelkich korzyści uzyskanych w wyniku naruszenia. W wyniku ostatniej nowelizacji ustawy o prawie autorskim, dostosowującej jej przepisy do prawa europejskiego, za równoważne z naruszeniem praw autorskich uznano usuwanie lub obchodzenie zabezpieczeń mające na celu bezprawne korzystanie z utworu oraz usuwanie lub zmienianie informacji identyfikujących utwór lub osobę uprawnioną.

Jak więc widać obronne instrumentarium w zakresie sieciowych naruszeń prawa jest dość bogate, zawsze jednak pozostaje do rozstrzygnięcia problem dowodowy, który ze względu na daleko posuniętą anonimowość korzystania z Internetu nabiera w tym przypadku pierwszorzędnego znaczenia.