E-prawo do niewiedzy?

W przybliżeniu można obliczyć straty jakie przynosi wydawcy i autorowi zamieszczenie publikacji na innej witrynie - poprzez szacunek liczby wizyt, odsłon reklamowych bannerów, utraty potencjalnych gości. W szczególnych przypadkach trzeba do nich zaliczyć także zyski nieuczciwego właściciela witryny, który np. sprzedaje dostęp do zdobytych nielegalnie danych... Straty liczy się jednak nie tylko w odsłonach reklam na cudzym serwisie. Należy wziąć pod uwagę nakłady położone na zakup praw autorskich, budowę lub utrzymanie infrastruktury serwisu. Ponadto kradzież psuje rynek. Potencjalny klient zastanowi się dwa razy, zanim kupi prawa do jakiegoś utworu publikowanego w Sieci, jeśli widzi, że bezpłatnie i bezkarnie korzystają z niego inni.

Łamanie praw autorskich to nie tylko "detal", jak w przypadku małych witryn, czy nawet większych stron komercyjnych obracających w brzęczący pieniądz zawartość cudzych stron WWW. Internet pozwala na daleko bardziej wyrafinowane sposoby. Według nieoficjalnych informacji IS, jeden z większych portali wspierany przez jeden z tytułów prasy codziennej, posiadający m.in. sporą bazę ogłoszeń drobnych o nieruchomościach padł ofiarą agencji działających na tym rynku. Poprzez odpowiednie oprogramowanie agencje te "zasysały" ze stron portalu dane z ogłoszeń i natychmiast je wykorzystywały. Aby uniknąć pomyłek, program odsiewał ogłoszenia, które kierowały do innych agencji. Tak więc, od godzin nocnych, kiedy nowe ogłoszenia pojawiały się na stronie portalu, nieszczęśni ogłoszeniodawcy narażeni byli na telefony przedsiębiorczych agentów nieruchomości. "Obecnie ochrona baz danych dotyczy tylko ich "twórczego układu". Uchwalona własnie nowa ustawa o ochronie baz danych wejdzie natomiast w życie dopiero za 12 miesięcy" - mówi Marcin Maruta.

Innym przykładem wykorzystania cudzej zawartości bez troski o powiadomienie właściciela praw, są internetowe biura wycinków prasowych. Jedno z nich planowało m.in. nowatorską usługę monitorowania mediów internetowych. Aby sprostać zadaniu, firma planowała kopiować całą zawartość stron serwisów i przechowywać je w bazie, przesyłając następnie klientom artykuły dotyczące wybranego zagadnienia. "Tego typu działalność jest absolutnie zabroniona. Teoretycznie można by sobie wyobrazić model, w którym tego typu agencja zarejestrowała się jako prasa - wówczas korzystając z prawa prasowego możliwe byłoby, po wcześniejszym wniesieniu opłat dla twórców wykorzystywanych tekstów, publikowanie tego typu rezultatów monitoringu. Nie dotyczy to jednak sprzedaży indywidualnej" - mówi Marcin Maruta. Ostatecznie jednak, po konsultacji ze swoimi prawnikami, agencja zdecydowała się na bardziej konwencjonalne działanie, na zasadzie metawyszukiwarki.

Duzi mogą więcej?

O ile dużych wydawców stać najwidoczniej na utratę potencjalnych dochodów, w gorszej sytuacji są witryny mniejsze. "Po tym, jak zorientowałem się, na ile powszechna była praktyka kradzieży, szczególnie specjalistycznych tekstów i informacji, z mojego serwisu, rezygnuję z tego typu tekstów, na rzecz informacji dostępnych powszechniej" - mówi Mariusz Jasiński, prowadzący specjalistyczny portal eBanki.pl.

Według informacji Mariusza Jasińskiego, z procederem przywłaszczania sobie opublikowanych treści z jego witryny, bez podawania źródła, spotyka się dość często, zarówno w przypadku małych portalików i serwisów, jak i czasopism i magazynów. "Niedawno właściciel strony prywatnej kopiował wszystkie publikowane u mnie zestawienia i niektóre artykuły. Po interwencji i negocjacjach wycofał artykuły. Pozostawił jednak zestawienia, z tym, że zmienił układ tabel" - opowiada Mariusz Jasiński.