Czy to już dno?

W tygodniowym bilansie zysków i strat większość spółek technologicznych osiągnęła wynik bliski zeru, ale kilka sesji dało inwestorom potężną dawkę emocji. Najpierw były dramatyczne spadki do poziomów nie notowanych od trzech lat, potem - szał zakupów, a na koniec - powrót marazmu.

W tygodniowym bilansie zysków i strat większość spółek technologicznych osiągnęła wynik bliski zeru, ale kilka sesji dało inwestorom potężną dawkę emocji. Najpierw były dramatyczne spadki do poziomów nie notowanych od trzech lat, potem - szał zakupów, a na koniec - powrót marazmu.

Miniony tydzień zaczął się od wielkich nadziei. Poprzedzający go piątek przyniósł bowiem gwałtowny wystrzał inwestycyjnego optymizmu, który miał szansę utrzymać się jeszcze kilka sesji i zagwarantować inwestorom spore tygodniowe zyski. Nadzieje te wydawały się uzasadnione, biorąc pod uwagę osłabienie złotego, które teoretycznie powinno zachęcić do zakupu polskich akcji zagranicznych inwestorów.

Niestety zeszłopiątkowa prosperity okazała się zaledwie zwyżkowym "ząbkiem" giełdowej bessy. Ubiegły tydzień zaczął się bowiem na warszawskiej giełdzie po staremu, czyli spadkowo. Co prawda na parkiecie nie było widać paniki, która towarzyszyła notowaniom niektórych spółek tydzień wcześniej, ale gracze doszli do wniosku, że zbyt gwałtowny spadek wartości polskiej waluty może zmniejszyć zaufanie inwestorów zagranicznych do naszego rynku. I znowu zaczęli sprzedawać akcje.

Przecena trwała aż do środy. Co prawda tylko na wtorkowej sesji spadki w sektorze technologicznym przybrały znaczne rozmiary (indeks TechWIG stracił wówczas 3,7%), ale nie zmienia to faktu, że w połowie tygodnia ceny większości tuzów teleinformatycznych pogłębiły swe minima cenowe i spadły do poziomów nie notowanych od trzech lat. Najszybciej taniejące papiery Elektrimu osiągnęły nawet cenę najniższą od ponad pięciu lat!

Jedynym pocieszeniem dla graczy, których portfele były wypełnione akcjami spółek IT był fakt, że tym razem ceny akcji potentatów sektora przemysłowego i finansowego spadały jeszcze szybciej niż "nowa ekonomia". Od poniedziałku do środy indeks dwudziestu największych spółek parkietu - WIG-20 - stracił na wartości ponad 5%, czyli minimalnie więcej, niż TechWIG. Marna to była pociecha, skoro nic nie zapowiadało pozytywnego przełomu.

Wręcz przeciwnie - w połowie tygodnia analitycy przepowiadali dalszą zniżkę cen na giełdzie. Perspektywy dla naszej gospodarki są bowiem coraz gorsze, wyniki finansowe spółek giełdowych w drugim kwartale (mają być opublikowane za kilka dni) na pewno nie będą zachwycające, zaś chwiejna sytuacja na rynku walutowym wciąż skutecznie odstrasza od naszej giełdy kapitał zagraniczny, zamiast go zachęcać spadkiem wartości złotego.

Poza tym mamy okres urlopowy (który nie jest zwykle dobrym czasem do zakupów akcji) oraz zbliżające się wybory, które zawsze zwiększają niepewność w gospodarce. Ratunkowego koła nasi inwestorzy na darmo wypatrywali także zza oceanu, bo i na giełdach światowych nie było w pierwszej części tygodnia zbyt wesoło. Po ostrzeżeniach o słabszych wynikach kilku czołowych koncernów technologicznych (w tym producenta pecetów Compaq Computers) indeks Nasdaq od poniedziałku do środy stracił ponad 1,5%.

I kiedy już mało kto wierzył w odwrócenie niekorzystnego trendu na naszej giełdzie, pojawił się splot korzystnych czynników, które - przynajmniej na kilkanaście godzin - odmieniły inwestorskie nastroje nad Wisłą. Jeszcze we środę rząd zaprezentował swój program ratowania walącego się budżetu, co ostudziło nieco spekulacje na temat mającego nastąpić niebawem krachu finansów państwa. Jednocześnie ustabilizowała się sytuacja na rynku walutowym, co z kolei zażegnało groźbę ucieczki inwestorów od naszej waluty i ryzyko kryzysu walutowego.