Antypiraci zarabiali... na pirackich filmach. Porno

Do Sieci wyciekły dwa bardzo interesujące tajne dokumenty pokazujące w jaki sposób firmy zajmujące się ściganiem osób łamiących prawa autorskie zarabiały na filmach porno udostępnianych w sieciach P2P. Możemy się z nich również dowiedzieć, co decydowało o tym, że dany pirat był ścigany a inny mógł spać spokojnie.

Brytyjska firma prawnicza Davenport Lyons swoją działalność związaną z pozywaniem internautów nielegalnie udostępniających pliki rozpoczęła w 2007 roku. Kienci (czytaj organizacje antypirackie), dostarczali jej tysiące adresów IP osób, które przypuszczalnie udostępniały chronione prawami autorskimi kopie gier wideo.

Następnie kancelaria Davenport Lyons zajmowała się sprawą i wysyłała do podejrzanych o piractwo (ich dane przy pomocy nakazów sądowych pozyskiwano od dostawców Internetu) pisma, w których żądała zapłacenia odszkodowania w wysokości kilkuset funtów. Część z nich decydowała się na zapłacenie wymaganej sumy natomiast ci, którzy tego nie zrobili, byli pozywani do sądu.

Później kancelaria rozpoczęła kontrowersyjną współpracę z niemiecką firmą DigiProtect, na którą przeniesione zostały prawa autorskie do wielu hardcorowych filmów pornograficznych. Specjalizuje się ona w tropieniu osób je udostępniających i następnie próbuje wymusić na nich zapłacenie stosownego odszkodowania. Co interesujące, posuwa się ona nawet do zastawiania pułapek na internautów, samemu umieszczając w sieciach P2P takich jak BitTorrent chronione prawnie pliki.

Po fali krytyki jaka spłynęła na kancelarię, wycofała się ona z "pirackiego" interesu. W maju br. podobne działania podjęła jednak inna brytyjska firma - ACS:Law, która prawdopodobnie zatrudniła osoby pracujące wcześniej w Davenport Lyons.

Wyciek tajnych dokumentów

Źródła wewnątrz wspomnianych firm udostępniły dwa interesujące dokumenty, dzięki którym można dowiedzieć się więcej na temat mechanizmów, które stosowały one w zakresie pozyskiwania odszkodowań od piratów udostępniających filmy porno.

W pierwszym z nich przedstawiony został sposób kategoryzowania piratów. Firma Davenport Lyons brała pod uwagę ich sytuację osobistą (np. czy jest emerytem czy studentem) i przydzielała im odpowiednią punktację (od zera do 10 punktów). Mówiła ona o tym, jak wysokie jest prawdopodobieństwo, że przestraszą się oni listów z groźbami i zdecydują na zapłacenia stosownego odszkodowania (gdy ktoś otrzymał zero punktów mógł spać spokojnie, natomiast im punktacja była wyższa tym pewniejsze było, że kancelaria podejmie stosowne działania). Dowiadujemy się również, że "atakowane" były też osoby, które znajdowały się poza jurysdykcją i nie mogły być przez to pozwane do sądu. Niekoniecznie jednak przecież musiały o tym wiedzieć...

Ponadto wspomniany dokument stanowił także swego rodzaju przewodnik pokazujący pracownikom jakich używać kontrargumentów w stosunku do typowych tłumaczeń zastraszanych internautów takich jak: "nie było mnie w domu, gdy naruszone zostały prawa autorskie" czy "miałem zawirusowany komputer."

W drugim, liczącym 14 stron dokumencie, potwierdzony został natomiast fakt przeniesienia praw autorskich do szerokiego katalogu hardcorowych filmów pornograficznych na firmę DigiProtect. Można się było również dowiedzieć, jak dzielone były zyski. Do DigiProtect trafiało 51 % z nich, natomiast do Davenport Lyons - 37,5%. Pozostała część przypadała z kolei w udziale DigiRights Solutions, czyli firmie, która na zlecenie organizacji ochrony praw autorskich zajmuje się śledzeniem aktywności użytkowników sieci P2P oraz identyfikacją osób podejrzanych o wymienianie się plikami za pośrednictwem takich sieci.