Internet na cenzurowanym

"Shi Tao, chiński dziennikarz, odbywa 10-letnią karę więzienia w Chinach za wysłanie maila do USA. Pomóż nam go uwolnić! Napisz, co myślisz o roli, jaką w naruszaniu praw człowieka przez chiński rząd odegrał serwis Yahoo!" - tak rozpoczyna się list, który na swojej stronie umieściła Amnesty International, zachęcając polskich użytkowników do akcji przeciwko kolaboracji zachodnich firm z chińskim reżimem. Kilka tygodni temu do więzienia na 4 lata trafił Jiang Lijun, kolejna ofiara prokomunistycznej polityki chińskiego oddziału Yahoo. Internet, pomimo że z natury najbardziej liberalne medium, podlega cenzurze, nie tylko w Chinach, ale i Wietnamie, Kubie, Birmie, Malezji, Tunezji... i, żeby daleko nie szukać, również u naszych sąsiadów - na Białorusi. Czy polska sieć jest wolna od cenzury?

Internet na cenzurowanym
Teoretycznie rzecz biorąc komunistyczne rządy nie powinny mieć możliwości przetrwania, odkąd upowszechnił się internet. Reżim powinien paść, bo podkopać go można w sieci na kilka sposobów: przez wolność wypowiedzi na forach i blogach, wolność zgromadzeń w sieci, dyskusji, brak granic i wolny dostęp do technologii w różnych krajach.

"Będąc w Związku Radzieckim tuż przed przemianami, wiedziałem, że to wszystko padanie, jak tylko zobaczyłem, że ludzie zaczęli publicznie mówić to, co naprawdę myślą - wspomina prof. Leszek Kołakowski na jednym ze swoich spotkań z polskimi studentami na Uniwersytecie w Oksfordzie. Zdaniem polskiego filozofa, największą trudnością w utrzymaniu systemów komunistycznych nie są wcale problemy ekonomiczne czy sąsiedztwo z demokratycznym krajem, ale właśnie wolności obywatelskie.

W ostatnich kilku latach Chiny pokazały, jak skutecznie potrafią chronić reżim przed wolnością słowa w internecie. I chociaż cenzura skutecznie funkcjonuje w wielu innych krajach na całym globie, o jej skutkach w Państwie Środka wiemy najwięcej, w dużej mierze dlatego, że nie działa jedynie lokalnie, ale przy wsparciu zachodnich koncernów.

Nie ma miłości dla Google

Yahoo! ma na swoim koncie co najmniej kilka przypadków kooperacji z chińskim reżimem, głównie w wydawaniu nazwisk osób publikujących bądź wysyłających niepoprawne politycznie treści. Niedawny przypadek, bo z drugiej połowy kwietnia br., to współpraca z władzami komunistycznymi, w wyniku której skazany został Jiang Lijun. Przyczyna uwięzienia: wysyłanie ze skrzynki Yahoo! maili, mających, zdaniem władz, wzywać do obalenia partii komunistycznej. Oddział korporacji Yahoo! w Hongkongu dostarczył chińskim władzom dowodów - udostępnił wgląd do prywatnej skrzynki Jiang Lijun.

Wcześniej Microsoft na polecenie chińskich władz skasował blog Zhao Jing, gdzie pojawiały się słowa krytyczne pod adresem ustroju.

Najgłośniej było jednak o Google, które w chińskiej wersji wyszukiwarki blokuje jakiekolwiek wyniki dotyczące treści niezgodnych z komunistyczną doktryną. W ocenzurowanej wyszukiwarce nie znajdziemy materiałów na temat m.in. Tybetu, demokracji, czy sekty Falungong. Jeśli nawet pojawią się jakiekolwiek odnośniki do tych treści, będą one odpowiednio wypaczone. To, czego można znaleźć w Google.cn i to, czego brakuje w porównaniu z wynikami na Google.com przedstawia w swym blogu Philipp Lenssen.

Internet na cenzurowanym

14 lutego br., Indie, protesty przeciwko polityce Google w Chinach, źródło: Noluv4google.com

Wyniki wyszukiwania w chińskiej wersji po wpisaniu np. słowa: Tiananmen, Dalajlama, prawa człowieka pokazują zupełnie inną treść niż w reszcie świata, najczęściej kierują do strony Komunistycznej Partii Chin - wskazuje Mirella Panek, rzecznik prasowy Amnesty International - Blogi i fora, na których pojawiają się treści "zakazane", czyli np. wzywające do poszanowania praw człowieka są zamykane, a ich twórcy trafiają do więzienia, konfiskuje się też często ich domowe komputery. Poza tym istnieją sposoby bardziej technologiczne, chociażby routery firmy Cisco, które "odpowiednio" zaprogramowane mogą z powodzeniem filtrować treści.

"Wierzymy, że decyzja o przestrzeganiu chińskiego prawa była słuszna" -argumentował uruchomienie cenzurowanej wersji wyszukiwarki Eric Schmidt, szef spółki dodając, że firma podjęła ją w służbie drugiego po USA największego na świecie rynku internetowego.

Użytkownicy szybko jednak zaprotestowali przeciwko polityce spółki. Zważywszy, że wprowadzenie ocenzurowanej wersji oprogramowania zbiegło się w czasie z wcześniejszymi pochwałami dla Google za nieuleganie naciskom amerykańskich władz chcących mieć dostęp do wyników wyszukiwania. Przez świat przetoczyła się fala protestów. Najgłośniejsza była akcja "No luv 4 Google". Protesty uliczne miały miejsce w kilkunastu państwach na całym świecie: Indiach, USA, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Szwajcarii, Szwecji, Australii (więcej o wydarzeniu tutaj). "Nie bądź złym" - skandowali uczestnicy protestów, ironicznie odnosząc się do korporacyjnego hasła Google.

Akcja propagowała również korzystanie z innych, alternatywnych mechanizmów wyszukiwawczych. W Szwecji w proteście przeciwko Google wzięła udział Szwedzka Partia Socjalistyczna i przedstawiciele Amnesty International. W Denver w USA protestujący wydzwaniali do biura sprzedaży Google z prośbą wykupienia reklamy o treści "Bojkotuj Google". W Mediolanie we Włoszech grupa anty-Google dostała się do biura spółki i nawet udało im się porozmawiać z dyrektorem. Z kolei w Londynie z uwagi na protesty pod biurem firmy pracownicy korporacji zostali zwolnieni z obowiązku stawienia się tego dnia w pracy.

Akcje podobne do 1-dniowego bojkotu Google w Dniu Zakochanych są organizowane przez użytkowników, którzy nie są obojętni na los osób korzystających z internetu w Chinach - zaznacza Mirella Panek z Amnesty Inernational -Pokazują, że wolność słowa, która stała u podstaw rozwoju internetu jest dla wielu osób bardzo ważną wartością i nie mogą oni spokojnie patrzeć, jak cenzuruje się treści, z których korzysta ok. 111 mln chińskich internautów (w 2008 r. ma ich być 187 mln - przyp. red.). Akcje mają głównie na celu mobilizację "zwykłych ludzi", którzy w prosty sposób mogą zaprotestować. Przy okazji pokazuje firmom takim jak Yahoo!, czy Google, że ludzie nie są obojętni i patrzą im na ręce. A przecież są już dobrze znane sukcesy tzw. bojkotów konsumenckich.

Samo Google przypłaciło akcję spadkiem wartości akcji.

Internet na cenzurowanym

Akcja przeciwko Google zaczęła się w internecie

Bezlitosna kontrola

Cenzurowanie wyników wyszukiwania to jedno. W państwach komunistycznych działa niezwykle rozbudowany system kontroli tego, co i gdzie się mówi w sieci. Szczególnie inwigilowane są fora dyskusyjne, komentarze i wiadomości przesyłane pocztą elektroniczną czy za pomocą komunikatorów. Nacisk stosowany jest z dwóch stron. Właściciele witryn czy forów sami mają obowiązek monitorowania treści - gdy pojawi się coś niezgodnego z panującym ustrojem, są zobligowani to usunąć, inaczej sami uznani zostaną za sabotażystów. Wsparciem dla tej taktyki są powoływane do życia przez władze specjalne grupy zajmujące się badaniem wiadomości publikowanych bądź przesyłanych przez sieć. Cała ich praca polega na bacznym przeglądaniu witryn i forów, by natrafić na to, co mogłoby zaszkodzić systemowi.

Najwięcej wiemy o kontroli sieci w Chinach, m.in. dlatego, że do cenzury angażuje się nie tylko ludzi, którzy np. śledzą blogi i fora, ale właśnie technologie dostarczaną przez zachodnie i amerykańskie firmy - zaznacza Mirella Panek, rzecznik prasowy Amnesty International.

W komunistycznych krajach z władzami współpracują również dostawcy usług internetowych - w wielu przypadkach są to spółki zależne od państwa, więc utrzymywanie dobrych stosunków z rządem to dla nich być albo nie być. Dostawcy nierzadko usuwają z serwerów witryny zawierające niepoprawne treści, do innych blokują dostęp, co więcej wydają nazwiska użytkowników, którzy swobodnie wypowiadają się na temat działalności władz.

Pod czujnym okiem rządu są również kawiarenki. Zarówno właściciele jak i nierzadko reprezentanci władz z upodobaniem zaglądają w monitory, rejestrują oglądane strony. Władze komunistyczne skutecznie wspierają system donosicielstwa i szpiegostwa. W tym pomagają im zachodnie koncerny, udostępniając informacje o użytkownikach. Jak chociażby w przypadku Shi Tao, chińskiego dziennikarza, jednej z niedawnych ofiar kolaboracji Yahoo! z chińskimi władzami.

Polacy mówią: nie

Shi Tao oficjalnie skazany został za "nielegalne dostarczanie tajemnic państwowych obcym jednostkom" poprzez używanie konta pocztowego Yahoo! Ową tajemnicą było streszczenie rozporządzenia partii komunistycznej. Kara: 10 lat więzienia. Amnesty International, przygotowując międzynarodową akcję, orzekło: "Shi Tao uznawany jest za więźnia sumienia, jako że aresztowany został za pokojowe korzystanie z prawa do wolności słowa, podstawowej wolności prawa międzynarodowego i chińskiej konstytucji." Do akcji włączyli się Polacy.

Ze strony organizacji można przesłać list do Yahoo!, wyrażając oburzenie i naciskając na zmianę polityki spółki. Niestety nie mamy możliwości kontroli ilości protestów wysłanych z naszej polskiej strony, wiemy jednak, że ze strony światowej Amnesty.org wysłano kilkadziesiąt tysięcy protestów - wskazuje Mirella Panek - Odkąd akcja ukazała się na naszej stronie dostaliśmy dużo maili z pytaniem "co jeszcze mogę zrobić?". Wydaje mi się, że w Polsce wiele osób pamięta, co to znaczy cenzura, dlatego akcje dotyczące obrony wolności słowa i cenzurze w Chinach czy na Białorusi cieszą się największym zainteresowaniem.

Polacy zaangażowali się również w listopadową akcję Amnesty - Wolność słowa na Białorusi. Wtedy protesty można było wysyłać również ze strony Onetu i Gazety.pl.

Jesteśmy zadowoleni z przebiegu akcji - podkreśla Piotr Tchórzewski, rzecznik Onet.pl - Protest poparło czynnie 50 tys. internautów. Akcja pokazała, że internauci są bardzo uwrażliwieni na wszelkie próby cenzury, ograniczania swobody wypowiedzi, tłumienia poglądów. Ludzi naprawdę poruszył widok ocenzurowanej strony głównej Onet.pl i jedynki Gazety Wyborczej i Rzeczpospolitej. Otrzymałem wiele maili z refleksjami użytkowników.

Na Gazeta.pl list przeciwko fałszowaniu wyników wyborów na Białorusi podpisały 683 osoby. Listę przekazaliśmy Inicjatywnie Wolna Białoruś i Ambasadzie Białoruskiej - wyjaśnia Anna Kęsicka z portalu Gazeta.pl.

Białoruś: sąsiad w potrzebie

Wśród naszych sąsiadów najgorzej z kontrolą użytkowników jest wciąż na Białorusi. Cenzura trzyma się mocno, fałszerstwo i blokowanie swobody wypowiedzi nie znika z życia politycznego. Ostatnie wydarzenia po opublikowaniu wyników wyborów pokazały jednak, że Białorusini nie zgadzają się z systemem, a publiczne protesty uzupełniane są przez akcje internetowe.

Przykład z ostatnich miesięcy: prorządowa gazeta "Sowietskaja Biełorussija" opublikowała artykuł szkalujący uczestników marcowych protestów, Białorusini zorganizowali akcję w internecie. Na forach internetowych i blogach pojawiły się wezwania do wejścia na stronę dziennika o jednakowej porze, co spowodowało przeciążenie serwerów i w konsekwencji brak dostępu do witryny. "Sowietskaja Biełorussija" zniknęła na jakiś czas z sieci.

W Białorusi jest średnio 1,39 mln internautów (są to dane rządowe, prawdopodobnie zawyżone, choć CIA World Fact Book podaje jeszcze wyższą liczbę: 1,6 mln). Najczęściej korzystają z wdzwanianego dostępu do sieci. Dostawcami usług ISP są zazwyczaj firmy państwowe. Nic mi nie wiadomo na temat jakichkolwiek przypadków uwięzienia bądź ukarania internatów za działania przeciwko rządowi - komentuje Małgorzata Lamparska, koordynatorka ds. Rosji i Białorusi Amnesty Internautional - Amnesty nie pisała również w swoich raportach ani o żadnych przypadkach blokowania stron czy samego dostępu do internetu.

O limitowanym dostępie do sieci dużo mówiła jednak organizacja Reporterzy bez Granic - witryny blokowano głównie w czasie wyborów, kiedy na żądanie prezydenta Aleksandra Łukaszenki utrudniony bądź niemożliwy był dostęp do stron opozycji. Łukaszenko, który nie znosi jakiekolwiek krytyki, zareagował ostro również w zeszłym roku, kiedy kilku młodych użytkowników umieściło w sieci satyryczne komiksy na jego temat.

Pomimo silnej cenzury w białoruskich mediach, internet, póki co, zostaje jednak jeszcze trochę na uboczu agresywnych działań władz. Wydaje się, że ze względu na niski odsetek internautów rząd największy nacisk kładzie na telewizję, radio i prasę jako główne media służące kontroli i propagandzie.

Przedstawiciele organizacji Reporterzy bez Granic w swoim dorocznym raporcie wskazują, że cenzura w sieci staje się coraz powszechniejsza.

W tej chwili internet jest na cenzurowanym nie tylko na Białorusi i w Chinach, ale Birmie, Kubie, Iranie, Libii, Malediwach, Nepalu, Korei Północnej, Arabii Saudyjskiej, Syrii, Tunezji, Turkmenistanie, Uzbekistanie czy Wietnamie. Jeszcze dwa lata temu internautów więziły jedynie trzy kraje: Chiny, Wietnam i Malediwy. Teraz prawie wszyscy cenzorzy.