Tomasz Jażdżyński: Interia to nie był lekki kawałek chleba
- Anna Meller,
- 29.11.2004, godz. 12:18
Internetowe dziecko ComArchu i RMF-u powstawało w momencie, gdy rynek okupowało już kilka dużych przedsięwzięć, jednakże tylko tej spółce udało się wejść na giełdę przed pęknięciem internetowej bańki. O tym, jak niewiele brakowało, żeby się nie udało, wie garstka osób - przede wszystkim Tomasz Jażdżyński, który dowodził przygotowaniami Interii do emisji publicznej. Z wykształcenia informatyk, z zawodu analityk giełdowy, makler i strateg spółki internetowej związany był z Interią przez 5 lat. Jego odwołanie ze stanowiska prezesa decyzją ComArchu, było dużym zaskoczeniem dla branży internetowej. O tym, w jakiej atmosferze i w jakich warunkach powstawała spółka i jak trudno było się z nią rozstać opowiada Tomasz Jażdżyński w wywiadzie dla Internet Standard.
Anna Meller: Od Pana odejścia z Interii minął już ponad miesiąc. Jakie są Pana plany na przyszłość?
Jest Pan rozchwytywany?
To Pani powiedziała, ja bym tego aż tak nie nazwał. Nie mogę powiedzieć, że nie mam co robić. Z racji tego, że umowa o pracę obowiązuje mnie do końca stycznia, to nie bardzo mogę rozpocząć realizacji nowych przedsięwzięć już dziś. Otrzymałem kilka propozycji, żeby poprowadzić lub wziąć udział w kilku różnych projektach, nie podjąłem jednak ostatecznej decyzji.
Rozumiem, że są to okolice branży internetowej?
Wszystkie rozważane przeze mnie oferty to branża internetowa. Na razie nie rozglądam się i nie wychylam poza ten sektor, chociażby z tego względu, że mam chyba dość dużą wiedzę o tym wycinku rynku. Pójście w innym kierunku byłoby automatycznym niewykorzystaniem zdobytego doświadczenia i potencjału.
Onet do Pana nie dzwoni? Nie podpytuje, nie próbuje przechwycić?
Wszystkie nazwy najróżniejszych podmiotów będę opatrywał słowami "no comments".
Pojawiła się na rynku plotka, że Onet o Pana zabiega...
No comments.
Ciężko było się rozstać z Interią?
Interia to nie był lekki kawałek chleba, ale rozstać się z nią było trudno. Dla większości z nas pracowników, Interia nie była gotowym bytem, w którym zaczynało się pracę, ale firmą, którą wszyscy razem "robiliśmy". Stworzyliśmy portal od zera.
Proszę pamiętać, że Interia ma akcjonariuszy strategicznych z dwóch różnych żywiołów: ComArch reprezentuje kulturę korporacyjną spółki IT, a RMF - spółki medialnej. Na styku tego połączenia iskrzy, więc w portalu należało umieć godzić interesy. Dochodził do tego jeszcze aspekt bycia spółką publiczną, posiadającą drobnych akcjonariuszy, których interesy nie były dokładnie tożsame z interesem akcjonariuszy strategicznych. Tym samym zarząd nie miał łatwego zadania. Jednak przez 5 lat udawało się to wszystko pogodzić, aż do tej pory. Jeżeli miałbym użyć porównania, to powiedziałbym, że z mojego punktu widzenia Interia to dziecko trochę przez rodziców opuszczone, które wychowywała niańka. Dopiero gdy dziecko się odchowało i stało się inteligentne, przyszłościowe, to rodzice (a przynajmniej jeden z nich) sobie o nim przypomnieli, a niańka musiała odejść. Dlatego mogę powiedzieć, że czułem żal, odchodząc.
Czego najbardziej żal?
Najbardziej? Poza tym, iż trzeba się było rozstać z naprawdę fantastycznymi ludźmi najbardziej żałuję chyba, iż nie dane mi było zwrócić długu wobec drobnych akcjonariuszy. Trzeba podkreślić, że Interia została tak naprawdę zbudowana za pieniądze drobnych akcjonariuszy i instytucji, które objęły emisję giełdową. Niestety tuż po niej internetowa bańka pękła i kurs bardzo spadł. Przez te kilka lat udało się doprowadzić notowania spółki z powrotem do poziomu 14-16 złotych za akcję. Niestety wtedy, w kwietniu, pojawiły się rozbieżności, co do wizji i sposobu dalszego prowadzenia firmy. Na zewnątrz objawiły się wywiadami udzielanymi przez jednego z akcjonariuszy strategicznych. Wydawało mi się, że kolejny raz udało mi się wszystkich przekonać do własnej wizji - akcjonariusze jednogłośnie przegłosowali konieczną emisję nowych akcji, znając jej cel. Niestety tuż przed zamknięciem przygotowanej przeze mnie transakcji pojawił się ostry sprzeciw. W mojej ocenie, gdyby została ona sfinalizowana byłaby realna możliwość kilkudziesięcioprocentowego wzrostu kursu w krótkim terminie (spółka byłaby drugim podmiotem w rankingach i już w przyszłym roku zrealizowałaby kilkumilionowy zysk netto), a stąd już niedaleko do magicznych 23 złotych - za tyle sprzedawaliśmy akcje w publicznej ofercie. Niestety nie udało się i tego "długu" już nigdy nie zwrócę.
Dlaczego akcjonariusze zmienili zdanie?
Powiedziałbym raczej, że akcjonariusz. Który? Łatwo sprawdzić - tylko jeden podmiot głosował za moim odwołaniem. O powodach wolałbym publicznie nie spekulować.
Podobno pracownicy przygotowali Panu szalenie sympatyczne i serdeczne pożegnanie...
Tak. W dniu odwołania zostałem naprawdę bardzo miło pożegnany. Ponadto, tradycją w firmie jest też zaproszenie przez odchodzącą osobę na pożegnalne piwo. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, iż pojawi się na nim ponad 50 osób - wygląda na to, że aż taki zły nie byłem :-)
Porozmawiajmy o ścieżce Pana kariery. Jak Pan trafił do Interii?
Już na studiach założyłem z kolegami firmę, która zajmowała się tworzeniem i sprzedażą programu do analizy giełdy. Były to czasy wielkiej hossy - a więc lata 1993-95. Wtedy Kondrad Dębogórski, ówczesna "gwiazda" publicystyki giełdowej zaproponował nam współpracę z Krakowskim Domem Maklerskim. Pracowałem tam przez prawie 4 lata jako analityk, pisałem do gazet. Potem trafiłem do Penetratora, który był udziałowcem Wirtualnej Polski i tam zajmowałem się serwisem biznesowym. Wirtualna Polska finalizowała wtedy rozmowy z Prokomem, miała mieć pieniądze. Portal jednak zbyt długo odwlekał uruchomienie mojego projektu. Ja tymczasem znalazłem ogłoszenie o tym, że radio RMF będzie robić portal, więc szuka nowych ludzi, m.in. szefa serwisu biznesowego. W ten sposób, właściwie przez przypadek znalazłem się w Interii. Gdyby w tamtym ogłoszeniu pojawiło się słowo ComArch, to pewnie nigdy bym na nie nie odpowiedział.
ComArch miał taką złą sławę w Krakowie?
Nie, nie oto chodzi. W zarządzie firmy są koledzy ode mnie z roku, a profesor Filipiak to mój były wykładowca, więc mentalnie pójście do takiej firmy, jakoś nie bardzo mi odpowiadało. Ale ponieważ w ogłoszeniu był RMF, a nie ComArch, więc wysłałem swoją ofertę. Czasami wiele zależy od szczegółów.
Zatem zaczął Pan prowadzić serwis biznes w Interii...
Tak, myślę, że całkiem nieźle się udał. Miałem swoich informatyków i grafików, więc przygotowanie tego serwisu szło własnym torem, nie było przestojów czy poślizgów w realizacji. Potem nastąpił konflikt w firmie. Trzeba było znaleźć nowego prezesa zarządu, który byłby akceptowany przez obydwu akcjonariuszy, więc zaproponowano moją kandydaturę. Podobno między innymi w uznaniu za udany serwis biznesowy.
Jakie były pierwsze miesiące w Interii, jak się pracowało?
Świetnie.
Były momenty, kiedy trzeba było siedzieć w firmie do nocy?
Pracowaliśmy kilkanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu :-) Takie były czasy i takie potrzeby. Przez to tempo przygotowań nabawiłem się kontuzji. Pamiętam, że złamałem nogę i przez kilka tygodni jeździłem do pracy z gipsem, zamiast leżeć w domu i trzymać ją na wyciągu. Nie zrosła się jak należy i czasami o sobie przypomina do dzisiaj - taki dodatkowy koszt uruchomienia portalu w terminie :-) Pamiętam też taki moment, gdy siedzieliśmy przez całą noc w spółce w kilka osób - to był dramatyczny moment, bo portal się "sypał", strony nie wyświetlały, a my nie wiedzieliśmy czemu. Sprawdzaliśmy wszystko: bazy danych, łącza, serwery. Nad ranem okazało się, że uruchomiony poprzedniego dnia serwis olimpijski ma błąd, który "kładzie" całą bazę danych. O 6 nad ranem zaczynał się w Interii dyżur administratorski. Sama spółka mieściła się wtedy jeszcze na Królewskiej w Krakowie...
Tam w wieżowcu niedaleko Rynku?
Tak, ten budynek to największy biurowiec w Krakowie, z wczesnych lat 70-tych, nigdy nie remontowany. W części pomieszczeń teoretycznie był widok na Wawel, a praktycznie sprawa przedstawiała się tak, że okna trzeba było raczej zasłaniać z tego względu, że przez niemyte od lat szyby krajobraz wyglądał tak, jakby nad Krakowem wisiała wielka chmura smogu. I w tym budynku owej feralnej nocy, a właściwie już o wczesnym poranku paliliśmy na korytarzu papierosa. Usłyszeliśmy, że jedzie winda. Wiedzieliśmy, że to jeden z pracowników (bardzo zresztą sumienny) jedzie na dyżur i postanowiliśmy zrobić mu kawał. Były 2-3 minuty po szóstej. Nasz pracownik wyszedł z windy, nagle zobaczył mnie i zdębiał z wrażenia. Poważnym głosem powiedziałem, że tego dnia sprawdzam, czy pracownicy punktualnie stawiają się do pracy. Rzadko widuje się tak bezgraniczne zdumienie na twarzy :-) Potem słychać było gromki śmiech reszty obecnych, którzy schowali się za drzwiami. Takie pomysły przychodziły nam do głowy po całej nocy walki w firmie.
A jaka była atmosfera w momencie, kiedy Interia przygotowywała swój prospekt emisyjny?
To była dzika gorączka. Negocjowaliśmy jeszcze wtedy z inwestorami strategicznymi, szukając kapitału. Kiedy po 2 miesiącach poszukiwań okazało się, że nie będzie tak różowo, zaczęliśmy pisać prospekt. Proszę pamiętać, że byliśmy pierwszym portalem, który miał wejść na giełdę. Najczęściej pierwsza spółka z danej branży musi czekać na zgodę Komisji Papierów Wartościowych bardzo długo.
Jak zatem wyglądało pisanie prospektu dla portalu?
Wsiadaliśmy o 6 rano w pociąg, żeby o 9 być w Warszawie. Do 16-17tej mieliśmy spotkania z potencjalnymi inwestorami strategicznymi. Wczesnym wieczorem byliśmy w pociągu powrotnym do Krakowa. Gdy dojechaliśmy na miejsce załatwialiśmy sprawy bieżące spółki, szliśmy coś zjeść i spotykaliśmy się około północy z powrotem w firmie. Na szczęście wszyscy mieszkali blisko jej siedziby. Do 2-3 nad ranem pisaliśmy prospekt, a potem o 6 znów wsiadaliśmy w pociąg. Po dwóch tygodniach takiej zabawy, nie byłem w stanie siedzieć, bo tak mnie bolał kręgosłup. Zresztą moja przypadłość to jeszcze nic - kolega z zarządu trafił pod kroplówkę. Był przemęczony, więc szybko złapał jakieś przeziębienie - żeby się postawić na nogi, wziął aspirynę i nagle twarz zaczęła mu puchnąć w oczach... Pojechał na pogotowie, położyli go pod kroplówką. Okazało się, że to było wycieńczenie organizmu.
Brzmi jak koszmar...
Wtedy wszyscy tak pracowali - mieliśmy poczucie misji, wiedzieliśmy, że "robimy" firmę. Mało kto z ludzi pracujących w Interii, zdawał sobie jednak sprawę, jak niewiele brakowało, żeby projekt się nie udał. Emisja w pewnym momencie była zagrożona, na szczęście pojawiło się kilka pomysłów. Ostatecznie popyt na akcje był 10 razy większy niż potrzebny do jej zamknięcia.
Jak pamiętam, emisja Interii nastąpiła w błyskawicznym tempie.
Tak, biorąc pod uwagę, że byliśmy firmą z nowej branży, którą mało kto rozumiał, mieliśmy ujemne kapitały własne i od początku istnienia generowaliśmy duże straty, to był to na tamte czasy swoisty rekord :-) Pewnie dzisiaj taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca, ale nam się udało - trochę dzięki ówczesnym naciskom na Komisję Papierów Wartościowych, której pokazywano, że w USA jest NASDAQ, gdzie debiutują wszystkie "dotcomy", a w Polsce wciąż zaścianek.
Jak Interia radziła sobie w trudnym okresie dla e-branży, kiedy wiele przedsięwzięć internetowych bankrutowało jedno po drugim?
Myśmy mieli wtedy relatywnie bardzo dobrą sytuację i żyło nam się w miarę łatwo. W lutym 2001 roku sprzedaliśmy emisję, z której po spłaceniu zobowiązań zostało około 30 milionów, więc ten rok bardzo miło wspominamy. Rok 2001 to była taka drobna schizofrenia - ci, którzy nie sprzedali emisji bądź nie dostali pieniędzy od inwestora strategicznego bankrutowali. Do reszty powaga sytuacji docierała znacznie wolniej.
Były jednak w Interii redukcje...
Tak, ale dopiero w 2002 roku. To był bardzo niemiły okres. Kiedy skończył się 2001 rok, usiedliśmy i podliczyli wszystko - okazało się, że wbrew wszelkim prognozom rynek nie drgnął. To był traumatyczny moment. Dlatego w maju byliśmy zmuszeni zrobić redukcje.
Zwolniono wtedy jedną trzecią załogi ze stuosobowego zespołu?
W Interii byliśmy zmuszeni zwolnić około 25% osób ze 120 osobowego zespołu. W spółkach konkurencyjnych skala zwolnień była znacznie większa - nawet do 40%. My "nie zdążyliśmy", pomimo sprzedania emisji, wytworzyć tak bizantyjskiej struktury, aby wykonywać tak drastyczne ruchy jak gdzie indziej. Dostosowaliśmy wtedy załogę portalu do potrzeb i finansowych możliwości. Wtedy też nastąpiły zmiany w składzie zarządu skutkujące po dzień dzisiejszy.
To znaczy?
Wtedy przeforsowałem powołanie obecnego prezesa Interii do zarządu.
Jak Pan ocenia plany obecnego prezesa dotyczące rozwoju Interii?
Nie wypada mi się wypowiadać.
A jakie były nastroje w 2003 roku?
Ten rok to już czas stabilizacji - powoli zaczynał się wzrost. Od marca było widać, że rynek reklamowy rośnie o 50% - z miesiąca na miesiąc było coraz lepiej. To był bardzo dobry rok - przychody pozareklamowe miały jeszcze wyższą dynamikę. Ten wygląda zresztą na jeszcze lepszy - w pierwszych trzech kwartałach Interia zarabiała na reklamie 170% tego, co rok wcześniej.
Czy były pomysły na zamknięcie portalu?
W historii Interii były najróżniejsze pomysły :-) Pojawił się między innymi "plan biznesowy" sprowadzający się do tego, że portal miał być w całości płatny. Zamiast strony głównej Interii miało się pojawić zaproszenie do zapłaty za dostęp. To de facto oznaczałoby jego zamknięcie - niestety nie wszyscy to rozumieli. Jednak po małej "wojence" z pomysłodawcami, udało mi się przeforsować swoje racje.
Które momenty w Interii wspomina Pan jako najlepsze?
Poza trudnym okresem w 2002 roku wszystkie były najlepsze :-)
Wspominano wcześniej urodziny Interii - jako sympatyczną uroczystość w historii spółki, która co roku jest hucznie obchodzona...
Tak, to w Interii tradycja. Najbardziej chyba radosne były te pierwsze, które odbyły się po zakończeniu emisji. To był taki moment, kiedy portal już działał świetnie, byliśmy na prostej, wymieniało się nas w prasie. Poza tym ludzie wtedy jeszcze czuli się w spółce jak jedna wielka rodzina. Rzeczywiście bardzo miło wspominam ten okres. Potem w 2002 roku miały miejsce te nieprzyjemne wydarzenia, o których wspominałem. Jednakże, z tym jednym wyjątkiem, mogę powiedzieć, że cały czas spędzony w Interii był i miły i owocny.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.