Tomasz Jażdżyński: Interia to nie był lekki kawałek chleba

Internetowe dziecko ComArchu i RMF-u powstawało w momencie, gdy rynek okupowało już kilka dużych przedsięwzięć, jednakże tylko tej spółce udało się wejść na giełdę przed pęknięciem internetowej bańki. O tym, jak niewiele brakowało, żeby się nie udało, wie garstka osób - przede wszystkim Tomasz Jażdżyński, który dowodził przygotowaniami Interii do emisji publicznej. Z wykształcenia informatyk, z zawodu analityk giełdowy, makler i strateg spółki internetowej związany był z Interią przez 5 lat. Jego odwołanie ze stanowiska prezesa decyzją ComArchu, było dużym zaskoczeniem dla branży internetowej. O tym, w jakiej atmosferze i w jakich warunkach powstawała spółka i jak trudno było się z nią rozstać opowiada Tomasz Jażdżyński w wywiadzie dla Internet Standard.

Anna Meller: Od Pana odejścia z Interii minął już ponad miesiąc. Jakie są Pana plany na przyszłość?

Tomasz Jażdżyński: Interia to nie był lekki kawałek chleba
Tomasz Jażdżyński: Dostałem kilka propozycji. Rozważam je.

Jest Pan rozchwytywany?

To Pani powiedziała, ja bym tego aż tak nie nazwał. Nie mogę powiedzieć, że nie mam co robić. Z racji tego, że umowa o pracę obowiązuje mnie do końca stycznia, to nie bardzo mogę rozpocząć realizacji nowych przedsięwzięć już dziś. Otrzymałem kilka propozycji, żeby poprowadzić lub wziąć udział w kilku różnych projektach, nie podjąłem jednak ostatecznej decyzji.

Rozumiem, że są to okolice branży internetowej?

Wszystkie rozważane przeze mnie oferty to branża internetowa. Na razie nie rozglądam się i nie wychylam poza ten sektor, chociażby z tego względu, że mam chyba dość dużą wiedzę o tym wycinku rynku. Pójście w innym kierunku byłoby automatycznym niewykorzystaniem zdobytego doświadczenia i potencjału.

Onet do Pana nie dzwoni? Nie podpytuje, nie próbuje przechwycić?

Wszystkie nazwy najróżniejszych podmiotów będę opatrywał słowami "no comments".

Pojawiła się na rynku plotka, że Onet o Pana zabiega...

No comments.

Ciężko było się rozstać z Interią?

Interia to nie był lekki kawałek chleba, ale rozstać się z nią było trudno. Dla większości z nas pracowników, Interia nie była gotowym bytem, w którym zaczynało się pracę, ale firmą, którą wszyscy razem "robiliśmy". Stworzyliśmy portal od zera.

Proszę pamiętać, że Interia ma akcjonariuszy strategicznych z dwóch różnych żywiołów: ComArch reprezentuje kulturę korporacyjną spółki IT, a RMF - spółki medialnej. Na styku tego połączenia iskrzy, więc w portalu należało umieć godzić interesy. Dochodził do tego jeszcze aspekt bycia spółką publiczną, posiadającą drobnych akcjonariuszy, których interesy nie były dokładnie tożsame z interesem akcjonariuszy strategicznych. Tym samym zarząd nie miał łatwego zadania. Jednak przez 5 lat udawało się to wszystko pogodzić, aż do tej pory. Jeżeli miałbym użyć porównania, to powiedziałbym, że z mojego punktu widzenia Interia to dziecko trochę przez rodziców opuszczone, które wychowywała niańka. Dopiero gdy dziecko się odchowało i stało się inteligentne, przyszłościowe, to rodzice (a przynajmniej jeden z nich) sobie o nim przypomnieli, a niańka musiała odejść. Dlatego mogę powiedzieć, że czułem żal, odchodząc.

Czego najbardziej żal?

Najbardziej? Poza tym, iż trzeba się było rozstać z naprawdę fantastycznymi ludźmi najbardziej żałuję chyba, iż nie dane mi było zwrócić długu wobec drobnych akcjonariuszy. Trzeba podkreślić, że Interia została tak naprawdę zbudowana za pieniądze drobnych akcjonariuszy i instytucji, które objęły emisję giełdową. Niestety tuż po niej internetowa bańka pękła i kurs bardzo spadł. Przez te kilka lat udało się doprowadzić notowania spółki z powrotem do poziomu 14-16 złotych za akcję. Niestety wtedy, w kwietniu, pojawiły się rozbieżności, co do wizji i sposobu dalszego prowadzenia firmy. Na zewnątrz objawiły się wywiadami udzielanymi przez jednego z akcjonariuszy strategicznych. Wydawało mi się, że kolejny raz udało mi się wszystkich przekonać do własnej wizji - akcjonariusze jednogłośnie przegłosowali konieczną emisję nowych akcji, znając jej cel. Niestety tuż przed zamknięciem przygotowanej przeze mnie transakcji pojawił się ostry sprzeciw. W mojej ocenie, gdyby została ona sfinalizowana byłaby realna możliwość kilkudziesięcioprocentowego wzrostu kursu w krótkim terminie (spółka byłaby drugim podmiotem w rankingach i już w przyszłym roku zrealizowałaby kilkumilionowy zysk netto), a stąd już niedaleko do magicznych 23 złotych - za tyle sprzedawaliśmy akcje w publicznej ofercie. Niestety nie udało się i tego "długu" już nigdy nie zwrócę.

Dlaczego akcjonariusze zmienili zdanie?

Powiedziałbym raczej, że akcjonariusz. Który? Łatwo sprawdzić - tylko jeden podmiot głosował za moim odwołaniem. O powodach wolałbym publicznie nie spekulować.

Podobno pracownicy przygotowali Panu szalenie sympatyczne i serdeczne pożegnanie...

Tak. W dniu odwołania zostałem naprawdę bardzo miło pożegnany. Ponadto, tradycją w firmie jest też zaproszenie przez odchodzącą osobę na pożegnalne piwo. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, iż pojawi się na nim ponad 50 osób - wygląda na to, że aż taki zły nie byłem :-)

Porozmawiajmy o ścieżce Pana kariery. Jak Pan trafił do Interii?

Już na studiach założyłem z kolegami firmę, która zajmowała się tworzeniem i sprzedażą programu do analizy giełdy. Były to czasy wielkiej hossy - a więc lata 1993-95. Wtedy Kondrad Dębogórski, ówczesna "gwiazda" publicystyki giełdowej zaproponował nam współpracę z Krakowskim Domem Maklerskim. Pracowałem tam przez prawie 4 lata jako analityk, pisałem do gazet. Potem trafiłem do Penetratora, który był udziałowcem Wirtualnej Polski i tam zajmowałem się serwisem biznesowym. Wirtualna Polska finalizowała wtedy rozmowy z Prokomem, miała mieć pieniądze. Portal jednak zbyt długo odwlekał uruchomienie mojego projektu. Ja tymczasem znalazłem ogłoszenie o tym, że radio RMF będzie robić portal, więc szuka nowych ludzi, m.in. szefa serwisu biznesowego. W ten sposób, właściwie przez przypadek znalazłem się w Interii. Gdyby w tamtym ogłoszeniu pojawiło się słowo ComArch, to pewnie nigdy bym na nie nie odpowiedział.

ComArch miał taką złą sławę w Krakowie?

Nie, nie oto chodzi. W zarządzie firmy są koledzy ode mnie z roku, a profesor Filipiak to mój były wykładowca, więc mentalnie pójście do takiej firmy, jakoś nie bardzo mi odpowiadało. Ale ponieważ w ogłoszeniu był RMF, a nie ComArch, więc wysłałem swoją ofertę. Czasami wiele zależy od szczegółów.

Zatem zaczął Pan prowadzić serwis biznes w Interii...

Tak, myślę, że całkiem nieźle się udał. Miałem swoich informatyków i grafików, więc przygotowanie tego serwisu szło własnym torem, nie było przestojów czy poślizgów w realizacji. Potem nastąpił konflikt w firmie. Trzeba było znaleźć nowego prezesa zarządu, który byłby akceptowany przez obydwu akcjonariuszy, więc zaproponowano moją kandydaturę. Podobno między innymi w uznaniu za udany serwis biznesowy.

Jakie były pierwsze miesiące w Interii, jak się pracowało?

Świetnie.

Były momenty, kiedy trzeba było siedzieć w firmie do nocy?

Pracowaliśmy kilkanaście godzin dziennie, siedem dni w tygodniu :-) Takie były czasy i takie potrzeby. Przez to tempo przygotowań nabawiłem się kontuzji. Pamiętam, że złamałem nogę i przez kilka tygodni jeździłem do pracy z gipsem, zamiast leżeć w domu i trzymać ją na wyciągu. Nie zrosła się jak należy i czasami o sobie przypomina do dzisiaj - taki dodatkowy koszt uruchomienia portalu w terminie :-) Pamiętam też taki moment, gdy siedzieliśmy przez całą noc w spółce w kilka osób - to był dramatyczny moment, bo portal się "sypał", strony nie wyświetlały, a my nie wiedzieliśmy czemu. Sprawdzaliśmy wszystko: bazy danych, łącza, serwery. Nad ranem okazało się, że uruchomiony poprzedniego dnia serwis olimpijski ma błąd, który "kładzie" całą bazę danych. O 6 nad ranem zaczynał się w Interii dyżur administratorski. Sama spółka mieściła się wtedy jeszcze na Królewskiej w Krakowie...

Tam w wieżowcu niedaleko Rynku?

Tak, ten budynek to największy biurowiec w Krakowie, z wczesnych lat 70-tych, nigdy nie remontowany. W części pomieszczeń teoretycznie był widok na Wawel, a praktycznie sprawa przedstawiała się tak, że okna trzeba było raczej zasłaniać z tego względu, że przez niemyte od lat szyby krajobraz wyglądał tak, jakby nad Krakowem wisiała wielka chmura smogu. I w tym budynku owej feralnej nocy, a właściwie już o wczesnym poranku paliliśmy na korytarzu papierosa. Usłyszeliśmy, że jedzie winda. Wiedzieliśmy, że to jeden z pracowników (bardzo zresztą sumienny) jedzie na dyżur i postanowiliśmy zrobić mu kawał. Były 2-3 minuty po szóstej. Nasz pracownik wyszedł z windy, nagle zobaczył mnie i zdębiał z wrażenia. Poważnym głosem powiedziałem, że tego dnia sprawdzam, czy pracownicy punktualnie stawiają się do pracy. Rzadko widuje się tak bezgraniczne zdumienie na twarzy :-) Potem słychać było gromki śmiech reszty obecnych, którzy schowali się za drzwiami. Takie pomysły przychodziły nam do głowy po całej nocy walki w firmie.

A jaka była atmosfera w momencie, kiedy Interia przygotowywała swój prospekt emisyjny?

To była dzika gorączka. Negocjowaliśmy jeszcze wtedy z inwestorami strategicznymi, szukając kapitału. Kiedy po 2 miesiącach poszukiwań okazało się, że nie będzie tak różowo, zaczęliśmy pisać prospekt. Proszę pamiętać, że byliśmy pierwszym portalem, który miał wejść na giełdę. Najczęściej pierwsza spółka z danej branży musi czekać na zgodę Komisji Papierów Wartościowych bardzo długo.

Jak zatem wyglądało pisanie prospektu dla portalu?

Wsiadaliśmy o 6 rano w pociąg, żeby o 9 być w Warszawie. Do 16-17tej mieliśmy spotkania z potencjalnymi inwestorami strategicznymi. Wczesnym wieczorem byliśmy w pociągu powrotnym do Krakowa. Gdy dojechaliśmy na miejsce załatwialiśmy sprawy bieżące spółki, szliśmy coś zjeść i spotykaliśmy się około północy z powrotem w firmie. Na szczęście wszyscy mieszkali blisko jej siedziby. Do 2-3 nad ranem pisaliśmy prospekt, a potem o 6 znów wsiadaliśmy w pociąg. Po dwóch tygodniach takiej zabawy, nie byłem w stanie siedzieć, bo tak mnie bolał kręgosłup. Zresztą moja przypadłość to jeszcze nic - kolega z zarządu trafił pod kroplówkę. Był przemęczony, więc szybko złapał jakieś przeziębienie - żeby się postawić na nogi, wziął aspirynę i nagle twarz zaczęła mu puchnąć w oczach... Pojechał na pogotowie, położyli go pod kroplówką. Okazało się, że to było wycieńczenie organizmu.

Brzmi jak koszmar...

Wtedy wszyscy tak pracowali - mieliśmy poczucie misji, wiedzieliśmy, że "robimy" firmę. Mało kto z ludzi pracujących w Interii, zdawał sobie jednak sprawę, jak niewiele brakowało, żeby projekt się nie udał. Emisja w pewnym momencie była zagrożona, na szczęście pojawiło się kilka pomysłów. Ostatecznie popyt na akcje był 10 razy większy niż potrzebny do jej zamknięcia.

Jak pamiętam, emisja Interii nastąpiła w błyskawicznym tempie.

Tak, biorąc pod uwagę, że byliśmy firmą z nowej branży, którą mało kto rozumiał, mieliśmy ujemne kapitały własne i od początku istnienia generowaliśmy duże straty, to był to na tamte czasy swoisty rekord :-) Pewnie dzisiaj taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca, ale nam się udało - trochę dzięki ówczesnym naciskom na Komisję Papierów Wartościowych, której pokazywano, że w USA jest NASDAQ, gdzie debiutują wszystkie "dotcomy", a w Polsce wciąż zaścianek.

Jak Interia radziła sobie w trudnym okresie dla e-branży, kiedy wiele przedsięwzięć internetowych bankrutowało jedno po drugim?

Myśmy mieli wtedy relatywnie bardzo dobrą sytuację i żyło nam się w miarę łatwo. W lutym 2001 roku sprzedaliśmy emisję, z której po spłaceniu zobowiązań zostało około 30 milionów, więc ten rok bardzo miło wspominamy. Rok 2001 to była taka drobna schizofrenia - ci, którzy nie sprzedali emisji bądź nie dostali pieniędzy od inwestora strategicznego bankrutowali. Do reszty powaga sytuacji docierała znacznie wolniej.

Były jednak w Interii redukcje...

Tak, ale dopiero w 2002 roku. To był bardzo niemiły okres. Kiedy skończył się 2001 rok, usiedliśmy i podliczyli wszystko - okazało się, że wbrew wszelkim prognozom rynek nie drgnął. To był traumatyczny moment. Dlatego w maju byliśmy zmuszeni zrobić redukcje.

Zwolniono wtedy jedną trzecią załogi ze stuosobowego zespołu?

W Interii byliśmy zmuszeni zwolnić około 25% osób ze 120 osobowego zespołu. W spółkach konkurencyjnych skala zwolnień była znacznie większa - nawet do 40%. My "nie zdążyliśmy", pomimo sprzedania emisji, wytworzyć tak bizantyjskiej struktury, aby wykonywać tak drastyczne ruchy jak gdzie indziej. Dostosowaliśmy wtedy załogę portalu do potrzeb i finansowych możliwości. Wtedy też nastąpiły zmiany w składzie zarządu skutkujące po dzień dzisiejszy.

To znaczy?

Wtedy przeforsowałem powołanie obecnego prezesa Interii do zarządu.

Jak Pan ocenia plany obecnego prezesa dotyczące rozwoju Interii?

Nie wypada mi się wypowiadać.

A jakie były nastroje w 2003 roku?

Ten rok to już czas stabilizacji - powoli zaczynał się wzrost. Od marca było widać, że rynek reklamowy rośnie o 50% - z miesiąca na miesiąc było coraz lepiej. To był bardzo dobry rok - przychody pozareklamowe miały jeszcze wyższą dynamikę. Ten wygląda zresztą na jeszcze lepszy - w pierwszych trzech kwartałach Interia zarabiała na reklamie 170% tego, co rok wcześniej.

Czy były pomysły na zamknięcie portalu?

W historii Interii były najróżniejsze pomysły :-) Pojawił się między innymi "plan biznesowy" sprowadzający się do tego, że portal miał być w całości płatny. Zamiast strony głównej Interii miało się pojawić zaproszenie do zapłaty za dostęp. To de facto oznaczałoby jego zamknięcie - niestety nie wszyscy to rozumieli. Jednak po małej "wojence" z pomysłodawcami, udało mi się przeforsować swoje racje.

Które momenty w Interii wspomina Pan jako najlepsze?

Poza trudnym okresem w 2002 roku wszystkie były najlepsze :-)

Wspominano wcześniej urodziny Interii - jako sympatyczną uroczystość w historii spółki, która co roku jest hucznie obchodzona...

Tak, to w Interii tradycja. Najbardziej chyba radosne były te pierwsze, które odbyły się po zakończeniu emisji. To był taki moment, kiedy portal już działał świetnie, byliśmy na prostej, wymieniało się nas w prasie. Poza tym ludzie wtedy jeszcze czuli się w spółce jak jedna wielka rodzina. Rzeczywiście bardzo miło wspominam ten okres. Potem w 2002 roku miały miejsce te nieprzyjemne wydarzenia, o których wspominałem. Jednakże, z tym jednym wyjątkiem, mogę powiedzieć, że cały czas spędzony w Interii był i miły i owocny.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.