A co by było, gdyby internet przestał istnieć?
- NetWorld,
- 23.01.2008, godz. 11:56
Spróbuj sobie wyobrazić świat bez internetu. Bez poczty elektronicznej. Bez handlu elektronicznego, bez urządzeń w rodzaju BlackBerry. E-mail zostałby zastąpiony przez tradycyjną pocztę, a telefony komórkowe przez stare, dobre telefony stacjonarne. Spróbuj sobie teraz wyobrazić, jak w tej sytuacji wyglądałaby przyszłość. Wizję świata bez internetu kreśli Lynn Greiner, znany publicysta wielu czasopism branży IT, konfrontując ją z opiniami futurystów.
Futuryści twierdzą, że z chwilą "śmierci" internetu wszelkiego rodzaju wirtualna działalność biznesowa, księgowość a nawet handel uległyby gwałtownemu zatrzymaniu, doprowadzając tym samym do bankructwa wielu firm. To przywodzi mi na myśl opowiadanie E.M. Forestera - "Koniec maszyny" napisane w 1909 roku. Opisuje ono upadek cywilizacji, która owinęła się w kokon zautomatyzowanego systemu ułatwiającego życie. Ludzie zaczęli myśleć o Maszynie jako o nieomylnym bóstwie i żyli w swoich osobistych, mechanicznych łonach, komunikując się i prowadząc interesy tylko za pośrednictwem Maszyny. Czcili ją jednak do czasu kiedy - jak napisał autor - nastąpił dzień, gdy bez najmniejszego ostrzeżenia, bez żadnych oznak niedołężności, cały system komunikacyjny załamał się, a świat taki, jakim go rozumieli - przestał istnieć.
Jeżeli internet miałby odmówić dzisiaj posłuszeństwa, to dla wielu ludzi efekt byłby podobny. Wyrośli w otoczeniu wszechobecnej komunikacji, informacji leżących w zasięgu ręki oraz robienia zakupów kilkoma kliknięciami myszy. Zginęliby bez e-maila, portali społecznościowych. Listy klientów składające się w dużej mierze z adresów mailowych są zupełnie bezużyteczne bez poczty elektronicznej, a ulotki i katalogi on-line są jak komputerowe tapety na pulpicie - nie można ich przeglądać. Dla twórców oprogramowania i innych osób, których być albo nie być opiera się na pobieraniu danych przez klientów czy dokonywaniu transakcji on-line, świat interesów przestałby funkcjonować dopóki całkowicie nie przebudowaliby oni modelu biznesowego. Dla firm, w których usługi webowe nie są krytyczne utrata internetu byłaby co najmniej znaczną niewygodą.
1. Spam oraz inne niepożądane treści oraz napastliwe e-maile, które zaśmiecają nasze skrzynki oraz kradną łącze. Tak, to przecież kradzież.
2. Pop-upy reklamowe prawie skaczące do oczu czytelnika próbującego przeczytać ważną informację na popularnym portalu. Zyski z reklam są oczywiście konieczne do funkcjonowania portali, ale ostatnio stały się bardzie natarczywe, niż roznosiciele ulotek.
3. Wtyczki i dodatki, które ciągle próbują się zainstalować wraz z innym oprogramowaniem mimo, że wcale ich nie chcemy na naszych komputerach.
4. Przekonanie naszych pracodawców, że zawsze jesteśmy on-line i "dzięki temu" powoduje wydłużenie czasu pracy z 8/24 na 24/7
5. Strony porno, które wykorzystują każdą najmniejszą literówkę podczas wpisywania adresu WWW i wyskakują w najbardziej upokarzających momentach.
Choć sieci korporacyjne funkcjonowałyby w dalszym ciągu (nie uśmiercamy w końcu TCP/IP), to wiele sieci WAN bezpiecznie połączonych dzięki dobrodziejstwom internetu musiałoby upaść. Odbudowanie ich przy wykorzystaniu tradycyjnych kanałów przesyłowych kosztowałoby krocie. Bez e-maili musielibyśmy całkowicie polegać na tradycyjnych usługach pocztowych, które wraz z rozwojem internetu również uległy przeobrażeniu i znacznie zmniejszyły swoją wydajność. Poczta tradycyjna prawdopodobnie nie byłaby w stanie udźwignąć naporu przesyłek, a szybkość doręczania równałaby się tempu tworzenia lodowców. Operatorzy telefoniczni doświadczyliby podobnych problemów w swojej infrastrukturze, ponieważ usługi VoIP przestałyby działać, a sieć tradycyjna nie przejęłaby z marszu przejąć ich zadań. Telefony komórkowe prawdopodobnie dalej funkcjonowałyby jako urządzenia do komunikacji głosowej, ale bez jakichkolwiek usług dodanych. A uzależnionym od BlackBerry pozostałoby jedynie szlochanie ukradkiem w kąciku.